Recenzja filmu

Marsjanin (2015)
Ridley Scott
Matt Damon
Jessica Chastain

Z pamiętnika pierwszego kolonizatora

Mam dobrą wiadomość dla miłośników kina science fiction. Ridley Scott po chudych latach wrócił do formy. Jego "Marsjanin" to może nie jeden z najlepszych gatunkowych filmów w historii, ale na
Mam dobrą wiadomość dla miłośników kina science fiction. Ridley Scott po chudych latach wrócił do formy. Jego "Marsjanin" to może nie jeden z najlepszych gatunkowych filmów w historii, ale na pewno jeden z ciekawszych ostatniej dekady ("Prometeusz" niech schowa się w pasie asteroid). Nieprzytłaczający filozoficznymi  rozważaniami jak "Interstellar" i nie tak widowiskowy jak "Grawitacja", ale umiejący przyciągnąć uwagę widza przesłaniem, lekkością i humorem. Oto przewodnik pt. "Jak przetrwać na Marsie i nie oszaleć".



Wyobraźcie sobie, że zostajecie sami na Czerwonej Planecie. Niezbyt przyjemna perspektywa. Choćbyście krzyczeli z całych sił, nikt Was nie usłyszy. To jałowy bezkresny obszar, gdzie na horyzoncie dojrzeć można jedynie skały, a dłuższe niż na Ziemi dni liczone są w solach. Oddychać nie ma czym, do domu daleko, upolować nie ma co, roślinności brak. Jak więc żyć, panie premierze? Depresja murowana. Na szczęście tytułowy bohater Mark Watney (Matt Damon) to chłop na schwał. Uznany na zmarłego i pozostawiony przez uciekającą przed potężną burzą piaskową załogę misji Ares 3 zdany jest tylko na siebie. Spokojnie. Mark to doświadczony astronauta, botanik i optymista. Nie siedzi z założonymi rękami. W przetrwaniu pomagać mu będą m.in. ziemniaki, taśma klejąca i irytująca muzyka disco. 

Kino hollywoodzkie nieraz lądowało na czwartej planecie od Słońca. Raz z gorszym skutkiem: "Misja na Marsa" De Palmy, raz z lepszym: "Pamięć absolutnaPaula Verhoevena. W obrazie Ridleya Scotta Mars prezentuje się zdecydowanie najbardziej realistycznie. Spece od efektów specjalnych i scenografii wspierani przez autora zdjęć – utalentowanego Polaka Dariusza Wolskiego (seria "Piraci z Karaibów") – dokonali cudu. Można zapomnieć, że to tylko iluzja i uwierzyć, że ekipa filmowa faktycznie poleciała na Marsa. Brawa! Sama warstwa techniczna to jednak za mało, aby taki film uznać co najmniej poprawnym. Ważne jest też zachowanie klimatu, dawkowanie napięcia, aktorstwo i scenariusz. Bez cienia wątpliwości powiadam Wam, że i w tych elementach dzieło Scotta wygrywa. 


Trzeba zaznaczyć, że "Marsjanin" jest ekranizacją bestsellerowej powieści, więc miał już gotowy i mocny fundament. Drew Goddard ("World War Z") potraktował książkę Andy’ego Weira dość wiernie i przelał na swój papier jej sedno – ironiczne komentarze Marka, humorystyczne wstawki (w agencji NASA nawet w stresujących sytuacjach potrafią żartować), pozytywną energię, ekscytującą przygodę, pochwałę hartu ducha i edukacyjno-naukowe walory (jest szansa, że i laicy zainteresują się astronomią). Oczywiście mi, jako zapoznanemu wcześniej z pierwowzorem widzowi, oddzielić całkiem powieść od wizji pokazanej na dużym ekranie nie było łatwo. I gdyby zebrać wszystkie różnice i podobieństwa, to faktycznie film wypada słabiej. Z jednej strony wzbogacono go o nowe wydarzenia, z drugiej przeszło dwie godziny nie wystarczyły, aby zmieścić wszystkie emocjonujące momenty z książki. W ekranizacji pokonywanie przez bohatera wszelkich trudów nie jest aż tak wyczerpujące i skomplikowane. 

Bardziej kręcić nosem mogą ci, którzy nie czytali powieści i oczekiwali poważnego dramatu. "Marsjanin" (podobnie jak oryginał) to tylko i aż survivalowy, przygodowy bez wielkich fajerwerków i zbędnego efekciarstwa obraz, gdzie odpowiednio zrównoważono poszczególne składniki, gdzie więcej jest science niż fiction. Czasem wdziera się tu hollywoodzki wyświechtany styl, ale i tak jest bardzo dobrze. 

Matt Damon przekonująco gra kosmicznego Robinsona Crusoe (już kiedyś był zagubionym astronautą w "Interstellar") i kibicujemy mu od pierwszych minut. Sympatyczny, zwyczajny bohater, któremu podobnie jak postaci kreowanej przez Toma Hanksa w "Cast Away - poza światem" nie brakuje wiary i wytrwałości. Zresztą cała obsada została dobrana idealnie – zarówno pod względem oddania charakteru, jak i zewnętrznej fizjonomii (jakby wyjęto ich bezpośrednio z kart książki). Dokładnie tak wyobrażałem sobie pracowników NASA i załogę Hermesa. Gdyby tak jeszcze muzyczny main theme Gregsona-Williamsa (kompozytora m.in. "Opowieści z Narnii") pamiętało się po wyjściu z kinowej sali, satysfakcja byłaby pełniejsza.


Doczepić można się do 3D – raczej niepotrzebnego w tym przypadku dopełnienia (w takiej wersji wyświetlono premierowy pokaz). Ekran jest przyciemniony, uszy i oczy bolą. Głębia obrazu? No niby jest, ale i bez niej, dzięki zdjęciom Wolskiego, odczuwałoby się niesamowity kontrast pomiędzy mikro a makro światem (ujęcia z maleńkim Markiem na tle marsjańskiego krajobrazu i finałowe, wspaniale zrealizowane sekwencje). Cóż więcej dodać. Dzięki Ridley za tę rozrywkę. Obyś był w takiej formie, gdy zabierzesz się za kontynuację "Prometeusza".
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Na najnowsze dzieło Ridleya Scotta czekałem od grudnia 2014. Wtedy to też w moje ręce wpadła powieść... czytaj więcej
Powieść autorstwa Andy'ego Weira, naukowca, który w wieku zaledwie kilkunastu lat uzyskał posadę... czytaj więcej
Nie będę ukrywał, że każda zapowiedź nowego filmu tworzonego pod batutą Ridleya Scotta wzbudza we mnie... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones