Recenzja filmu

Zabójczy Joe (2011)
William Friedkin
Matthew McConaughey
Emile Hirsch

Zabijesz moją matkę?

"Killer Joe" to kino "młodzieżowe": efektownie nakręcone, drapieżne i z "jajem".
Autor "Egzorcysty" przeniósł na ekran sztukę nagrodzonego Pulitzerem Tracy'ego Lettsa. Matka tego ostatniego charakteryzuje jego twórczość w następujący sposób: Wszyscy w historyjkach Tracy'ego albo się rozbierają, albo giną. Teraz wiecie już, czego się spodziewać po "Killer Joe".

Tytułowy bohater na pierwszy rzut oka wygląda na żywcem wyjętego z okładki magazynu "Kowboj i jego koń": czarny kapelusz, pod nim pociągnięte brylantyną włoski, do tego czarne skórzane rękawiczki i płaszcz, eleganckie wypastowane buciki oraz spluwa za pasem. Joe nie jest jednak modelem, a policjantem, który na boku dorabia jako morderca na zlecenie. Stawka za każde zabójstwo wynosi zawsze tyle samo: 25 tysięcy dolarów. Do Joe zgłasza się drobny diler narkotykowy Chris (Emile Hirsch) pragnący pozbyć się swojej wyrodnej matki. Chłopak jest zły, bo rodzicielka okradła go ze sporej ilości kokainy. Jej wysoka polisa ubezpieczeniowa mogłaby pokryć długi Chrisa u  bezwzględnego gangstera.

Pierwsze, co przychodzi na myśl po seansie "Killer Joe", to "Śmiertelnie proste" braci Coen. I tu, i tu mamy prowincjuszy, którzy wpadają na pomysł zbrodni doskonałej. I tu, tu sprawy zaczynają się komplikować, co kończy się krwawą rozróbą. Wreszcie w obu filmach silnie zaakcentowany jest absurd intrygi. Do tego pokręconego, pozbawionego moralności świata, w którym jedynymi rozrywkami są ostry seks i ogłupiające programy telewizyjne, jak ulał pasuje (o dziwo!) Matthew McConaughey.   Aktor, który karierę zrobił głównie dzięki komediom romantycznym niewysokich lotów, okazuje się jedną z głównych atrakcji "Killer Joe". Jako tytułowy zabijaka balansuje na granicy grozy i śmieszności, doprawiając psychologiczny portret odrobiną szaleństwa. Ten tandetny potwór potrafi rozkwasić kobiecie nos, a potem zmusić ją do symulowania seksu oralnego z nóżką kurczaka w zastępstwie członka. Opisana powyżej scena powinna trafić wkrótce do jakiegoś  kanonu filmowych perwersji. Co się tyczy McConaughey'ego, to zagrał chyba u Friedkina życiową rolę.

Najprościej byłoby potraktować ten film jako doprawioną czarnym humorem układankę motywów teleportowanych z kina noir. Gdyby się jednak chwilę zastanowić, w "Killer Joe" znajdziemy również coś z baśni. Czy nierozdziewiczona siostra Chrisa, Dottie (Juno Temple), mieszkająca w przyczepie z otępiałym ojcem i jego drugą żoną, nie przypomina bajkowej królewny, a jej bliscy – króla, złej macochy i zbuntowanego księcia? Jak w takim razie należy traktować Joe, który dyszy z pożądania do Dottie?

Oczywiście, podobne zabawy z mieszaniem odległych gatunków można było znaleźć już dwie dekady temu choćby w "Dzikości serca" Davida Lyncha. "Killer Joe" zadziwia jednak zupełnie z innego powodu. Gdybyście nie wiedzieli, kto piastował stanowisko reżysera filmu, nikomu z Was nie przyszłoby do głowy, że mógł to być 76-latek. "Joe" to kino "młodzieżowe": efektownie nakręcone, drapieżne i z "jajem".
1 10
Moja ocena:
8
Zastępca redaktora naczelnego Filmwebu. Stały współpracownik radiowej Czwórki. O kinie opowiada regularnie także w TVN, TVN24, Polsacie i Polsacie News. Autor oraz współgospodarz cyklu "Movie się",... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
"W porządku, zabiję twoją matkę. Moje honorarium to dwadzieścia pięć tysięcy, płatne z góry. Od tej... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones