Recenzja filmu

Trzynasty wojownik (1999)
Michael Crichton
John McTiernan
Antonio Banderas
Vladimir Kulich

Zagadka pechowej trzynastki

Dzisiaj, w czasach miłościwie nam panujących "Gwiezdnych Wojen" i "Indiany Jonesa", dwojga dzieci wyobraźni George'a Lucasa, ciężko zrobić dobre kino przygodowe. Każdy nowo powstały film z tego
Dzisiaj, w czasach miłościwie nam panujących "Gwiezdnych Wojen" i "Indiany Jonesa", dwojga dzieci wyobraźni George'a Lucasa, ciężko zrobić dobre kino przygodowe. Każdy nowo powstały film z tego gatunku siłą rzeczy będzie porównywany to tych wyżej wymienionych dzieł, a taka konfrontacja zwykle nie kończy się dla owego filmu dobrze. Za przykład niech posłuży "Mumia", szumnie zapowiadana jako "następca Indiany Jonesa", choć w rzeczywistości odpadająca w przedbiegach przy porównaniu jej do przygód słynnego archeologa. I nie jest to jedyny taki przypadek. W tej sytuacji nad "Trzynastym wojownikiem" od początku wisiały czarne chmury, choć osoba reżysera (twórcy między innymi "Predatora", "Szklanej pułapki" i "Polowania na Czerwony Październik", czyli filmów naprawdę udanych!) dawała nadzieję na coś wartego uwagi. Z dzisiejszej perspektywy ciężko mi powiedzieć, czy "Trzynasty wojownik" miał jakiekolwiek szanse na sukces, którego nie odniósł. Historia arabskiego poety, który wraz z wikingami wyrusza do ich krainy, aby walczyć z okrutnymi kanibalami, to raczej niezbyt obiecujący materiał na kasowy hit. Trzeba jednak obiektywnie przyznać, że perypetie Ahmeda Ibn Fahdana (w tej roli przeciętny niestety Antonio Banderas) posiadają w sobie coś, co miało szanse, aby przykuć widza do ekranu – potencjał, którego kilka przebłysków mimo wszystko da się znaleźć w filmie. Największym plusem "Trzynastego wojownika" z pewnością jest klimat. Jedną z części składowych, które służą jego budowaniu, są miejsca, które odwiedzają bohaterowie filmu. Kraina, z której przybyli wikingowie (i do której wracają z Ahmedem na pokładzie), ma w sobie coś, co potrafi zafascynować i urzec. Co prawda niekoniecznie jest to miejsce, w których chciałoby się zamieszkać (głównie ze względu na sąsiadów – ludożerców), jednak ma swój niewątpliwy, dziewiczy, dziki i odrobinę mroczny urok. Samych kanibali również trzeba uznać za jeden z najlepiej wykonanych "elementów" filmu. Nie tylko budzą odrazę za sprawą swojego wyglądu i zachowania, ale również rodzą w sercu widza uczucie niepokoju Podobnie jak mieszkańcy napastowanej przez ludożerców wioski, samotni w obliczu niebezpieczeństwa, odczuwamy lęk przed zwierzętami w ludzkich ciałach. Dzięki tym elementom klimat filmu jest naprawdę ciekawy, lecz na tym zalety się nie kończą. Wikingowie, którzy towarzyszą głównemu bohaterowi filmu, to ciekawe i barwne postacie, do których łatwo poczuć sympatię. Również muzyka, której autorem jest jeden z moich ulubionych kompozytorów, genialny Jerry Goldsmith, prezentuje bardzo wysoki poziom i zachwyca rewelacyjnym motywem przewodnim – cała ścieżka muzyczna łatwo wpada w ucho i słucha się jej z nieskłamaną przyjemnością! Bez wątpienia dodaje filmowi klimatu i polotu. Co więc jest nie tak z "Trzynastym wojownikiem"? Nie wiem… naprawdę nie wiem. Oglądając go, ciężko oprzeć się wrażeniu, że można go było zrobić o wiele, wiele lepiej. Wygląda to tak, jakby reżyser od pierwszej sceny był znudzony tą produkcją i tylko czekał, aż wreszcie skończą zdjęcia. Film miał w sobie ogromny potencjał, który niestety – poza kilkoma widocznymi przebłyskami – został zmarnowany. Lecz co tak naprawdę jest z nim nie tak, nie potrafię odpowiedzieć. I choćby dlatego "Trzynasty wojownik" pozostaje dla mnie filmem – zagadką.
1 10
Moja ocena:
5
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Zapewne niewiele osób z grona oglądających "Trzynastego wojownika" czytało kiedykolwiek całkiem fajną... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones