Recenzja filmu

Wierząca (2009)
Bruno Dumont
Julie Sokolowski

Zakochana w Bogu

Do obejrzenia "Hadewijch" skusiła mnie dość entuzjastyczna recenzja w jednym z konserwatywnych czasopism. Pomyślałem sobie, że powstanie takiego filmu w zlaicyzowanej Francji musi być nie lada
Do obejrzenia "Hadewijch" skusiła mnie dość entuzjastyczna recenzja w jednym z konserwatywnych czasopism. Pomyślałem sobie, że powstanie takiego filmu w zlaicyzowanej Francji musi być nie lada wydarzeniem, szczególnie w kontekście innego głośnego obecnie tytułu, czyli "Ludzi Boga". Miałem więc rozbudzony apetyt i liczyłem na coś przełomowego. O naiwności! Taki klops. Z każdą kolejną minutą "Hadewijch" rozczarowanie dziełem Brunona Dumonta narastało.

Na pierwszym planie mamy nastolatkę Céline (Julie Sokolowski), której wiara zdaje się umotywowana jedynie bliżej nieokreślonym popędem seksualnym. W wyobraźni dziewczyny doszło do fuzji obiektu sacrum (Boga) i profanum (mężczyzny, ziemskiej miłości). Nastoletnia miłość popchnęła Céline do klasztoru, z którego zostaje jednakże wydalona z powodu praktykowania jawnie sadomasochistycznej ascezy. "Na wolności" spotyka przypadkowo grupę paryskich muzułmanów, co w konsekwencji pozwoli jej na bliższe, bardziej namacalne i konkretne doświadczenie Boga. Przynajmniej takie wrażenie odnosi początkowo dziewczyna. Znajomość ta znajdzie jednak swój tragiczny finał.

Państwo wybaczą, że pozwoliłem sobie na lekkie potraktowanie warstwy fabularnej tegoż filmu, ale ciężko inaczej pisać o rozterkach cielesno-duchowych dziewczyny na trupie chrześcijaństwa i w obliczu realnej kontrkultury, jaką jest islam. Nie wiem, skąd wziął się entuzjazm recenzenta wspomnianego przeze mnie na wstępie. W "Hadewijch" obie religie są bodajże tylko pretekstem dla wyeksponowania rozterek dziewczęcia i zaaplikowania odbiorcy humanistycznej recepty, której nie powstydziłby się żaden postępowy Europejczyk (czyli ten, który za kilkadziesiąt lat obudzi się z ręką w nocniku). Chrześcijaństwo jawi nam się w filmie jako drugi Rzym; Rzym w stadium rozkładu. O dawnej potędze świadczą już tylko puste, zimne klasztory, ruiny, zabytki, katedry świecące pustkami. Ten świat ustępuje nowej religii i kulturze - islamowi, który per analogiam wziął na siebie obowiązki pierwszych chrześcijan i integruje biedotę z przedmieść, wprawdzie nie spychając jej do katakumb, ale gromadząc w wielkich blokowiskach. Ta diagnoza jest całkiem słuszna, acz nie wymaga raczej jakichś karkołomnych i szczególnie wyrafinowanych procesów myślowych. Ostatnie sceny nie są natomiast dowodem na powrót Céline na łono Matki-Kościoła, lecz kolejną postępową, ewangeliczną karykaturą mówiącą, iż Boga można odnaleźć tuż obok, w prostym człowieku. A mówiąc między nami a Freudem: dziewucha chłopa dostała! I gdzież tu miejsce na wymiar religijny? No gdzie?

Tym zabawniejsza to recepta na pustkę duchową naszej cywilizacji, gdy weźmie się pod uwagę, że sam reżyser przedstawił nam naszego głównego konkurenta w podjęciu schedy po chrześcijaństwie, a więc islam - religię silną, o mocnych podstawach i dającą jednostce pewien integralny obraz świata. Oczywiście Dumont nie poświęcił wiele miejsca perswazyjnej sile islamu, a poszedł w kierunku jaskrawych uproszczeń i siedmiomilowych skoków, co musi stwierdzić nawet taki anty-islamista jak ja. Kilka pociągnięć pędzla pozwoliło reżyserowi znaleźć się w terrorystycznym, fundamentalistycznym piekiełku. Zabawy obosiecznym mieczem. Kogo to przekona? A po drugiej stronie mamy chrześcijańskiego trupa i nawróconą na radosny (franciszkański?) humanizm Céline.

No i jest mi przykro właśnie z powodu niewykorzystanej okazji do skonfrontowania obu religii. Tymczasem konfrontacja jest pozorna, a co więcej jej osią napędową są chucie dziewczęcia o wiecznie nadąsanej minie. Nie ma co się oszukiwać, Céline nie szuka Boga, chociaż o tym wie tylko reżyser i my. Ona chyba do końca pozostaje nieświadoma. Nie urzekła mnie ta historia. Nie urzekła mnie też odpowiedź na puste miejsce po religii. Bo to nie jest żadna odpowiedź. Wedle tej recepty postępuje się od kilku dziesięcioleci i pozytywów nie widać, wręcz przeciwnie. Szkoda, bo Dumont miał pod ręką to, co trzeba: chrześcijaństwo w stanie agonalnym, wchodzącą na europejski grunt nową religię i przedstawicielkę odchodzącej cywilizacji. Od pewnego momentu czuło się jednak, że to jest film wyłącznie o Céline i jej kaprysach, bynajmniej nie o duchowej ewolucji.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
W "Moralnym zwierzęciu" Robert Wright, jeden z ciekawszych dziś filozofów religii, pytał: "Nauka potrafi... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones