Recenzja filmu

Zbawienie (2015)
Iwan Wyrypajew
Polina Grishina
Karolina Gruszka

Zbawiona w podróży

Wyrypajew, którego dzieła, tak teatralne jak filmowe, cechowała zawsze nieposkromiona narracyjna energia, jest w "Zbawieniu" cieniem samego siebie. Rezygnując z precyzyjnie napisanej, melodyjnej
Podróż do Tybetu może być naprawdę długa – zwłaszcza dla kogoś, kto uważa montaż i elipsy za przesadną ekstrawagancję. Widzimy więc drogę bohaterki na lotnisko, odprawę, oczekiwanie na lot, słodki sen w samolocie, lądowanie, drugie lotnisko, podróż autobusem, wreszcie, gdy już sami czujemy się jak po paru transoceanicznych wojażach – zakwaterowanie w hotelu. Niestety, okazuje się, że "Zbawienie" nie jest tylko filmem o znoju podróży. Jest filmem o znoju podróży duchowej.

Wytrwała kobieta to siostra Anna – polska zakonnica, która jedzie na posługę do Tybetu. Na miejscu okazuje się, że droga do kościoła jest tymczasowo nieprzejezdna, a bohaterka musi zostać w hotelu. Modlitwa i lektura pisma świętego szybko przegrywają z obezwładniającą nudą, a kiepskie samopoczucie spowodowane rozrzedzonym powietrzem wydaje się nie do zniesienia – Anna wyrusza do pobliskiego miasteczka. Zwiedza, podgląda lokalny folklor, kupuje buty i czapkę. W końcu zrzuca habit, wkłada wygodniejszy sweter i adidasy, a Wyrypajew wali nas młotkiem po głowie – oho, coś się w bohaterce zmienia, w końcu większość życia spędziła za murami klasztoru. Wygląda na to, że bezrefleksyjnie przyjmująca katolickie dogmaty kobieta zaczyna na nowo uczyć się świata.

Początkowy, nieco ironiczny ton opowieści (Wyrypajew musi mieć świadomość, że mówimy o podróży na Wschód, gdzie przecież najłatwiej o emocjonalny zwrot i osiągnięcie zen) szybko ustępuje miejsca dętej narracji o zaglądaniu w głąb siebie, o sztuce autorefleksji poprzez kontakt z egzotyczną kulturą. Rozmodlona kamera zatrzymuje się na twarzy milczącej bohaterki, podgląda ją przy najbanalniejszych czynnościach, nadaje tę samą wagę każdemu gestowi i słowu. Wyrypajew, którego dzieła, zarówno teatralne, jak i filmowe, cechowała zawsze nieposkromiona narracyjna energia, jest w "Zbawieniu" cieniem samego siebie. Rezygnując z precyzyjnie napisanej, melodyjnej frazy, traci swój największy atut. Interludia w postaci rozmów Anny z innymi obcokrajowcami są tego najlepszym dowodem. Mówiąc wprost, więdną od nich uszy.  

Fakt, że twórca nie stawia na drodze zakonnicy żadnego przedstawiciela lokalnej kultury, świadczy o tym, że nie interesuje go kontekst całej historii, tylko nadmuchana alegoria. Ani pretensjonalna turystka, ani amerykański rockman nie są postaciami, to raczej chodzące postulaty, lustra, w których ma przejrzeć się bohaterka. Ich język jest przedmiotem nieustannej kpiny, a wnioski płynące z rzeczonych spotkań wydają się banalne. Dobrze jest pochodzić po górach, nie oceniać książki po okładce, chłonąć różnorodność świata, postaw i sposobów na życie. Fajnie jest pojąć, że Bóg dał nam wolną wolę i wszelkie narzędzia samopoznania, że pozwolił nam zbawić się już za życia. W rzeczywistości jest to jednak znacznie trudniejsze niż w kinie.
1 10
Moja ocena:
3
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones