Recenzja filmu

Zielona mila (1999)
Frank Darabont
Tom Hanks
David Morse

"Hello, Boss"

"Zielona Mila" – film, którego nikomu przedstawiać nie trzeba, a w moim osobistym rankingu jeden z najbardziej poruszających obrazów – pozostaje właściwie bezkonkurencyjny.
Frank Darabont wiele filmów nie nakręcił, ale za to w jego filmografii znajdują się dwa tytuły, które zapewniły mu nieśmiertelność i do tej pory dowodzą, że był to twórca wyjątkowy. Jednym z nich jest wybitny obraz "Skazani na Shawshank" (1994), a drugim – nie mniej genialna i również oscylująca wokół tematyki więziennej – ekranizacja książki Stephena Kinga – "Zielona Mila" (1999).

4 nominacje do Oscara i żadnej statuetki – to nie ma żadnego znaczenia! "Zielona mila" to dzieło tak przejmujące, tak pięknie nakręcone i przede wszystkim tak znakomicie zagrane, że dla mnie i z pewnością dla wielu z Was, którzy ten film widziało, jest absolutnym zwycięzcą w swoim gatunku, arcydziełem w czystej postaci.

Dlatego zawsze, gdy tylko mam okazję, to z wielką ochotą wracam do "Zielonej mili" i za każdym razem, niezmiennie, są to przepięknie zagospodarowane trzy godziny. To jeden z tych filmów, który pozbawiony efektów specjalnych i wartkiej akcji, wgniata w fotel samą historią oraz wspaniałymi emocjami, które wprost wylewają się z ekranu.

No i nie sposób nie podkreślić tu raz jeszcze cudownego aktorstwa, którego autentyczność jest tak niesamowita, że stanowi właściwie największy skarb "Zielonej Mili". Cała obsada spisała się wyśmienicie, Tom Hanks – w swoim stylu – jest jak zwykle niezawodny, jednakże ten film to przede wszystkim koncert jednego aktora. Michael Clarke Duncan stworzył jedną z najbardziej poruszających kreacji w historii kina (TYLKO nominacja do Oscara…), nadając jej tyle emocji, że oglądając Johna Coffeya (jak kawa, tylko pisze się inaczej), utożsamiamy się z nim, współczujemy mu, cierpimy razem z nim.

Kiedy M.C. Duncan zmarł w 2012 r. w wyniku komplikacji po zawale serca, nie tyle przewinęły mi się w myślach kluczowe sceny z "Zielonej mili" ale przypomniałem sobie ten moment, kiedy to Michael Caine, wygrywając w 2000 r. Oscara za najlepszą rolę drugoplanową, określił Duncana wprost: Michael is astonishing (https://www.youtube.com/watch?v=CuhXv2wBeiQ 3:30). Tym bardziej szkoda, że nie było mu dane tego wyróżnienia otrzymać, w końcu takie perełki jak ta rola, w przypadku aktorów tzw. drugiego planu, zdarzają się najczęściej tylko raz w życiu.

Jednak niezależnie od braku statuetki i świadomości, że już w żadnym innym filmie tego aktora nie ujrzymy, to dzięki tak wybitnej kreacji, jaką w omawianym filmie stworzył – na zawsze zapisał się w pamięci każdego kinomana, a takie wyróżnienie dla aktora to laur niepodważalnie bezcenny.
1 10
Moja ocena:
10
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Nazwanie Franka Darabonta mistrzem w przenoszeniu prozy Stephena Kinga na ekran nie powinno nikogo... czytaj więcej
Mawia się, że kiedyś wszystkie książki Stephena Kinga doczekają się swych kinowych adaptacji. Patrząc na... czytaj więcej
Ekranizacja hucznej powieści mistrza literatury grozy – Stephena Kinga, w reżyserii Franka Darabonta,... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones