Recenzja filmu

Revolver (2005)
Guy Ritchie
Jason Statham
Ray Liotta

"Revolverem" po twarzy

Wszyscy fani jakże charakterystycznego kina Guya Ritchie'ego czekali na "Revolver" z zapartym tchem i cieknącą ślinką. Od czasu wejścia do kina w '98 "Porachunków", angielskie komedie w
Wszyscy fani jakże charakterystycznego kina Guya Ritchie'ego czekali na "Revolver" z zapartym tchem i cieknącą ślinką. Od czasu wejścia do kina w '98 "Porachunków", angielskie komedie w konwencjach mrocznych kryminałów z występowaniem mrocznych postaci i mafiosów z gangsterskiego półświatka stały się wręcz charakterystyczną cechą angielskich reżyserów. Wszyscy wiemy, że angielski humor jest strasznie specyficzny, ale i najlepszy. Po wejściu do kin "Przekrętu" wszyscy lubujący się w takim kinie fani wiedzieli już, że Guy Ritchie jest w swoim fachu po prostu niezastąpiony. Jego filmyGuy Ritchie spokojnie mogłyby konkurować z najlepszymi dziełami Tarantina. Wszyscy się ze mną zgodzą, że ich style są do siebie bardzo podobne. Jest to styl, który przypada do gustów większej części społeczeństwa. W takich filmach jak "Pulp Fiction" czy "Przekręt" każdy znajdzie coś dla siebie. Niestety bardzo mało reżyserów robi coś takiego, dlatego wiele kinomanów tęskni za "szalonym" kinem, z kompletnie pokręconą fabułą, ciekawymi pomysłami i w całej swojej mrocznej postaci posiadającym dawkę potężnego humoru. Do wejścia na ekrany kin "Revolveru" widzowie musieli się zadowolić takimi produkcjami jak "11:14" czy nawet świetną i zabawną "Formułą", ale to ich nie nasyciło. Chcieli więcej i więcej, aż wieść o powrocie Ritchie'ego po "malinowym" "Rejsie w nieznane" sprawił, że niektórzy podostawali i zawału. "Revolver" był z pewnością jednym z najbardziej oczekiwanych filmów roku 2005. Że Guy Ritchie zapewni nam dawkę porządnej jazdy wiedzieliśmy już po samej obsadzie. Niezastąpiony Jason Statham, występujący już w dwóch najlepszych produkcjach Ritchie'ego zyskał sobie do tego czasu w miarę dużą sławę. Do tego tacy wspaniali aktorzy, jak Ray Liotta, Andre Benjamin czy Vincent Pastore sprawiali, że w dzień premiery tłumy ludzi ocierały się o siebie przy kasach kinowych a sale były pełne nawet długo po niej. Prawda jest taka, że wszyscy wychodzący z kina, po seansie "Revolveru" byli kompletnie zbici z tropu. Ritchie jak zwykle zaskoczył wszystkich, gdyż takiego go jeszcze nie znaliśmy. Można spokojnie powiedzieć, że "Revolver" to kawał mocnego, dobrego i zarazem wstrząsającego kina, gdzie podczas seansu widz siedzi z rozwartymi ustami, gałkami ocznymi wychodzącymi z orbit i biciem serca chwilami dorównującym bitom niektórych piosenek Limp Bizkit czy Nirvany. Na początku pojawiają się nam cytaty znanych ludzi, cytaty jak najbardziej dotyczące dalszego przebiegu akcji, po czym główny bohater: Jack Green (Statham) wychodzi z więzienia z planem zemszczenia się na osobie, za którą siedział - Gangsterze, na którego mówi się Macha (Liotta). Mamy do czynienia oczywiście z szałowa narracją, która przypomina nam "Przekręt" i "Porachunki", ale sam "Revolver" już od pierwszych dziesięciu minut wydaje się nam być kompletnie inny od wcześniejszych, wymienionych tytułów. Ta produkcja z całą pewnością jest bardziej mroczna i zrobiona w zupełnie innej konwencji niż dwa pozostałe dzieła Ritchie'ego. Tutaj mamy do czynienia z niektórymi naprawdę pięknymi scenami, kreacjami i wątkami muzycznymi osadzonymi w najpiękniejszych kątach Las Vegas, gdyż to właśnie tam rozgrywa się cała akcja filmu. Przechodząc do rzeczy: Zatrudnienie do jednego z najważniejszych aspektów filmu - muzyki - Marco Beltramiego już na samym początku wzbudziło niemałą kontrowersję. Musze przyznać, że kompozytor wywiązał się z powierzonego mu zadania wręcz doskonale. W trakcie projekcji słyszymy najpiękniejsze utwory Bacha, jest też Mozart i oczywiście twórczość samego Beltramiego, co wprowadza nas w niesłychany, naprawdę przedziwny klimat i atmosferę, dzięki której widzowie utożsamiają się z bohaterami, których oglądają i przeżywają wszystko podobnie jak i oni. Scena w restauracji, gdy Macha miał zostać zabity przez nasłaną na niego zabójczynię jeszcze na pewno długi czas pozostanie w pamięci wszystkich, którzy widzieli ten film. Co do zdjęć, to muszę przyznać że nie spodziewałem się zobaczyć takich pięknych obrazów po produkcji Ritchie'ego. I to właśnie różni "Revolver" od wcześniejszych produkcji tego reżysera. "Przekręt" i "Porachunki" ogląda się na luzie, próbując połapać wszystko, co widzimy jesteśmy "szprycowani" dawką porządnych i przezabawnych tekstów, jesteśmy świadkami naprawdę pomysłowych zwrotów akcji i na końcu oglądając sam koniec wydaje się nam, że lepszego filmu w życiu nie widzieliśmy. "Revolver" jest zupełnie "inny", ale w taki sposób "inny";, że jak porównywać go do reszty dzieł Ritchie'ego to nie wydaje się nam ani trochę gorszy. W "Revolverze" mamy do czynienia, że Ritchie posunął się dalej, że osiągnął apogeum swojego geniuszu i stworzył iście artystyczny obraz, z porządnym i naprawdę widocznym morałem. Jest to kino akcji z wątkami dramatu, mrocznego kryminału i wielką dawną artyzmu, która w niektórych chwilach przyprawia widza o dreszcze. Musze przyznać, że dawno nie stwierdziłem z ręką na sercu, że nie mam żadnych zastrzeżeń, co do obsady. W przypadku "Revolveru" tak właśnie jest. Jason Statham jak zwykle gra świetnie, swoją pełną cynizmu i ironii twarzą. Widzów na pewno zdziwi tez osadzenie w całkowicie poważnej i bardzo ważnej dla fabuły postaci, Andre Benjamina, który spisuje się fantastycznie w roli arystokratycznego zbieracza długów. Ale wszystkich bez wątpienia oszołomi wręcz gra Raya Liotty. Największym filmem aktora z pewnością było kultowe już dzieło Martina Scorsese - "Chłopcy z Ferajny" gdzie, Liotta udowodnił, że nadaje się do gangsterskich czy mafijnych filmów. Osadzenie go w roli Machy było jednym z najlepszych posunięć producentów "Revolveru", pod koniec filmu, gdy Macha już szaleje widzowi po prostu brak tchu patrząc na wspaniały popis aktora. Jak już wcześniej wspomniałem, wszyscy zawsze znali Guya Ritchie'ego z pokręconej fabuły i "specyficznych" zakończeń. Na pewno tak jest i tym razem, tyle, że w odrobinę innym stylu. Mamy do czynienia z poważnym kinem, więc i teksty i fabuła muszą być poważne. Z tego aspekty Ritchie również świetnie się wywiązał. Dla tych, co oglądali film najlepszym jego podsumowaniem będzie chyba fakt, że ogranicza się on do jednego tekstu, który kompletnie zbija widza z tropu. Słysząc wypowiadane przez Andre słowa: "Największym jego kantem, jest to, że uwierzyłeś, że on, jest Tobą" - Te właśnie słowa sprawiają, że osoba wychodząca z kina ma straszny mętlik w głowie i jeszcze ze dwie godziny po seansie będzie ja męczyć to wszystko. Ja mogę się osobiście pochwalić, że oglądając film drugi raz zrozumiałem wszystko, aczkolwiek jest to bardzo trudne, za co należą się brawa Ritchie'emu. Reasumując: "Revolver" można spokojnie zaliczyć do kina w jakiś sposób ambitnego, jest w nim wiele kazań, praw etyczno - moralnych i aluzji do dzisiejszej gry "fair play", które są bardzo porządnie wkomponowane w scenariusz. Nie łudźcie się nawet, że oglądając ten film raz zrozumiecie go w całości. Jest to po prostu nie możliwe. Pod tym względem można te produkcje, porównać do wspaniałego "Podziemnego Kręgu" - Davida Finchera. Im więcej razy oglądamy oba te filmy tym więcej naprawdę mądrych rzeczy potrafimy z nich wywnioskować. Wg Mnie to właśnie jest największa zaletą filmu. Nie komercyjny sukces, czy osadzenie w rolach głównych aktorów przyciągających widzów już drugiego końca świata. Największym sukcesem "Revolveru" jest to, że widz uwierzył, że to, co widzi, może stać się naprawdę.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Po dwóch wielkich hitach, "Porachunki" i "Przekręt", brytyjskiego reżysera Guya Ritchie'ego nadszedł... czytaj więcej
Podsumowując moje wrażenia, "Revolver" jest produkcją nietuzinkową, wybitną i zmuszającą widza do... czytaj więcej
Pierwszym określeniem, które przyszło mi do głowy po obejrzeniu "Revolveru", było "dziwny". Jednak w... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones