Recenzja filmu

Zakazany owoc (2000)
Edward Norton
Ben Stiller
Edward Norton

"Zakazany owoc" to idealny tytuł :)

Są takie momenty w życiu każdego z nas, kiedy to ma się ochotę obejrzeć sobie romantyczna komedyjkę z cyklu "kochamy się, ale nam nie wychodzi". W tym wypadku miałam nadzieję na coś na podobnym
Są takie momenty w życiu każdego z nas, kiedy to ma się ochotę obejrzeć sobie romantyczna komedyjkę z cyklu "kochamy się, ale nam nie wychodzi". W tym wypadku miałam nadzieję na coś na podobnym poziomie do "Tylko miłość" lub "Bridget Jones", które to filmy oceniane są przeze mnie dość wysoko. Jak łatwo się już zapewne domyślić nieco się zawiodłam. Zacznę standardowo, czyli od krótkiego przedstawienia treści dziełka (bo na pewno nie dzieła). Trójka przyjaciół z dzieciństwa. Czarnowłosy bohater zostaje rabinem z przypadku, jasnowłosy - księdzem katolickim, a ich piękna blond przyjaciółka dawno temu wyjechała z rodzicami do Miasta Aniołów. Jak chyba wszystkim wiadomo katolicki przewodnik wiernych, Brian Finn (Edward Norton) nie posiada większych problemów miłosnych w związku z obowiązującym celibatem, jednak jego bliski znajomy, rabin Jakob Jake Schram (Ben Stiller) chętnie znalazłby swoją drugą połówkę. Niestety podsuwane mu wciąż przez ambitne mamusie atrakcyjne młode kobiety nie są obiektami jego marzeń. Wciąż pozostaje więc sam. Aż tu niespodziewanie pewnego dnia wraca do Nowego Jorku wspomniana już dawna znajoma Anna Reilly (Jenna Elfman)... Co się dalej wydarzy??? Już na samym początku, po zapoznaniu się z obsadą, można żywić pewne nadzieje w stosunku do "Zakazanego owocu". Ben Stiller, dzięki któremu nieomal popłakałam się ze śmiechu na "Poznaj mojego tatę" i parskałam szczerym śmiechem na "Zoolanderze" tym razem nie bawił prawie w ogóle. Wydaje mi się, że jego numerem popisowym w tym filmie była scena z ochroniarzem w firmie Anny. Niestety nic poza tym. Natomiast jeśli chodzi o Edwarda Nortona, to liczyłam na nieco inne doznania. Mianowicie miałam nadzieję, iż kreowana przez niego postać okaże się wiarygodna, może troszkę zabawna, a przede wszystkim warta obejrzenia. A tu kolejny zawód. I on nie przedstawiał swoją osobą nic ciekawego, jego ksiądz nie był interesujący. Pominę jak najbardziej jednoznacznym milczeniem rolę Jenny Elfman. Ofiarowano jej postać nudną, jednowymiarową i nie dającą wykrzesać z siebie nic wartościowego. Co gorsza dalsza część mojej pseudorecenzji nie przedstawia się różowo. Chciałabym mieć chociaż na co ponarzekać, móc sobie pomarudzić troszkę. Niestety nic więcej nie zwróciło mojej uwagi. Ani zdjęcia, ani scenariusz... Może tylko muzyka już na samym początku zaczęła mnie drażnić, ale to i tak za mało, by "Zakazany owoc? stał się filmem zauważalnym. Bądź co bądź wolę filmowe dna, które są przynajmniej zabawne w swojej mierności i nieudolności jej twórców. W tym wypadku siedziałam, później leżałam i zastanawiałam się kiedyż to owe dziełko się skończy. I niech te dwa ostatnie zdania posłużą za zakończenie mego wywodu, gdyż robi się on zbyt ponury i pesymistyczny, a nie chcę przesadzić.
1 10
Moja ocena:
2
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
"Chcemy im dać Boga ze Starego Świata, ale w stylu New Age" - zwierza się pijany o. Brian barmanowi. A... czytaj więcej
Manana Chyb
Dystrybutorzy postanowili chyba, że sierpień będzie miesiącem komedii, ponieważ w tym czasie oprócz... czytaj więcej
Marcin Kamiński

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones