Recenzja wyd. DVD filmu

Maczeta zabija (2013)
Robert Rodriguez
Danny Trejo
Mel Gibson

"Zemsta nie umiera"

"Maczeta zabija" to kawał porządnego, relaksującego kina, które podobnie jak swój poprzednik pokazuje, że stworzenie efektownego widowiska wymaga jedynie kilku ambitnych pomysłów, dobrej, zgranej
Aby w pełni zrozumieć sens, tkwiący w powołaniu do życia szlachtującego Maczety, należy cofnąć się aż do roku 2007, kiedy swą uroczystą premierę miała niecodzienna dylogia zatytułowana "Grindhouse". Jej twórcy - zafascynowani kinem przyjaciele - Robert Rodriguez i Quentin Tarantino wpadli na niecodzienny pomysł, polegający na przywróceniu do łask niewymagającego, niskobudżetowego kina klasy B. Kina, które raczy widzów prostą, niekiedy niedorzeczną warstwą fabularną, krwawą orgią, jak i również charyzmatycznymi bohaterami, których przedstawicielami są twardzi, ale i okrutni mężczyźni, lubujący się w każdej broni palnej oraz piękne, równie waleczne niewiasty. Brutalną serię poprzedzała masa fikcyjnych zwiastunów, ukazujących losy nietypowych bohaterów. Wśród nich pojawił się nasz protagonista - wściekły Meksykanin znany lepiej jako Maczeta. Pan Cortez powraca po trzech latach od premiery pierwszej części cyklu, szukając ukojenia w ramionach swej pięknej ukochanej. 



Machete Cortez (Danny Trejo) bierze udział w misji, mającej na celu przejęcie i zabezpieczenie transportu broni sprzedawanej kartelom narkotykowym przez grupę żołnierzy. Agent wpada w zasadzkę. Z pozoru rutynowe zadanie zamienia się w prawdziwą rzeź. Z rąk zamaskowanego bandyty ginie służbowa partnerka i ukochana Corteza  - Sartana Rivera (Jessica Alba). Cortez trafia do miejscowego aresztu pod zarzutem morderstwa. Od śmierci ratuje go sam prezydent Stanów Zjednoczonych (Charlie Sheen). W zamian za oczyszczenie z zarzutów, Maczeta musi przeniknąć na teren Meksyku i unieszkodliwić niejakiego Mendeza (Demián Bichir), planującego atak na Waszyngton. Machete rozpoczyna krwawą zabawę. Wkrótce okazuje się, że za zamachem stoi ktoś zupełnie inny...



Jest w drugiej "Maczecie" scena, w której uprowadzony gangster dzieli się z porywaczem swoimi przemyśleniami na temat sensu istnienia. W związku z tym, iż Machete stał się dla Meksyku bohaterem, legendą - nie może pozwolić sobie na urlop. Jego zadanie jest dziecinnie proste - znaleźć, zabić i zachować kamienną twarz wroga publicznego nr. 1. W tych rozmyślaniach pada następujące zdanie: "Zemsta nie umiera". To ona bowiem stanowi sens życia tytułowego bohatera. W poprzedniku mścił się za zniewagę i oszustwo, zaś w kontynuacji - za zmarłą ukochaną. Wydawać by się zatem mogło, że fabularny wątek "dwójki" nie uległ drastycznej zmianie w stosunku do swego poprzednika. Jednakże "Maczeta" nie koncentrowała się na całej masie wątków pobocznych, dzięki czemu nie wywoływała bolesnego zawrotu głowy. Tymczasem "Maczeta zabija" daje widzom coś więcej niż tylko zemstę. Oprócz głównego wątku ukazującego próbę udaremnienia ataku na stolicę Kraju Wuja Sama, scenarzyści zaserwowali nam ucieczkę przed grupą przypadkowych przestępców, chcących zagarnąć nagrodę za głowę Mendeza, osobną historię pana/pani La Camaleón zmieniającego twarz po każdym akcie przemocy czy też opowieść o handlarzu bronią zamierzającego wyruszyć w kosmos. Każdy wątek to jednak mała cegiełka, która w połączeniu z resztą daje jeden, wielki, w miarę stabilny mur. Nie mniej jednak, historia zaprezentowana w pierwszej części cyklu wydawała się znacznie ciekawsza, ale nie tak niedorzeczna i efektowna jak w recenzowanym produkcie. 



"Maczeta zabija" została zrealizowana według prostej, amerykańskiej receptury na udaną kontynuację. Wszystkiego jest więcej. Akcja jest jeszcze szybsza i bardziej dynamiczna, oferując kilka przemyślanych, niespodziewanych zwrotów. Obraz jest jeszcze brutalniejszy i jeszcze bardziej niedorzeczny, zaś poziom absurdu zdaje się przekraczać wszelkie dopuszczalne granice. Fakt, iż "Maczeta zabija" odnalazła swoją tożsamość, balansując na granicy parodii - tylko uprzyjemnia seans. Wątków humorystycznych jest znacznie więcej, zaś brutalne mordy dokonywane przez Maczetę są jeszcze bardziej emocjonujące i efektowne. Jak to w filmach R.R. bywa - efekty specjalne są wykorzystywane tylko tam, gdzie powinny. Całość jest na tyle sztuczna, że bez trudu wpisuje się w trendy panujące w kinie niższej klasy. Głowy, krew, trupy, strzelaniny. Wszystko wygląda tak nijako, jak powinno. Nie zapominając o przesadzonym locie w przestworza. 



Jeśli mowa o absurdzie, to film oferuje całą paletę niezwykle interesujących, ale i bardzo odważnych rozwiązań. Detonator wszczepiony w serce, klonowanie swych ochroniarzy-zabójców czy też... biustonosz pełniący funkcję karabinu. Ponadto, na wysokim poziomie stoją także pościgi samochodowe, strzelaniny i walki wręcz, co tylko udowadnia potencjał całej serii. Nie zabrakło również kilku nawiązań do poprzednich filmów Rodrigueza, a zwłaszcza do "Desperado" oraz "Planet Terror". Ich odkrywanie z pewnością sprawi przyjemność niejednemu miłośnikowi filmów zrealizowanych pod okiem wspomnianego powyżej twórcy. 

Jedną z nielicznych wad "Machete kills" jest zakończenie, które zamiast zamknąć wszystkie dotychczasowe wątki - tylko je rozbudowuje, torując drogę zbliżającej się kontynuacji. Taki zabieg wywołuje dwojaki efekt. Z jednej strony zaostrza apetyt na trzecią odsłonę, a z drugiej - nieco irytuje, nie udzielając jednoznacznej odpowiedzi na pytanie co dalej z bohaterami. Na domiar złego pełny zwiastun znów mordującej Maczety pojawia się na samym początku filmu. Na szczęście jego uzupełnieniem okazują się efektowne sekwencje goszczące na ekranie tuż przed napisami końcowymi. 



Rodriguez zgromadził na planie jeszcze więcej znanych i cenionych nazwisk niż poprzednio. Pamiętacie De Niro, Albę, Faheya i Seagala? Tym razem mamy więcej gwiazd dużego formatu. W rolę złoczyńcy wciela się Mel Gibson. Skandalista, nie mogący narzekać na nadmiar obowiązków. Okazuje się on minimalnie lepszy od Stevena Seagala, zgrabnie odnajdując się w swej nietypowej roli, udowadniając, że pomimo upływu lat wciąż potrafi grać. W Kameleona wcielają się kolejno Walton Goggins, laureat Oscara - Cuba Gooding Jr.  Lady GaGa oraz Antonio Banderas. Lady GaGa zaliczyła najmniej udany występ, lecz gościła na ekranie znacznie dłużej niż w "Sin City 2". Gooding Jr. i Banderas zdają się powracać na duży ekran po latach nieobecności (Banderas) oraz zanurzeniu się w głąb bardzo przeciętnych, niekiedy kuriozalnych filmów (Gooding Jr.). Charlie Sheen powraca pod swoim prawdziwym nazwiskiem w komicznej, odpowiedniej dla siebie roli. Amber Heard, Michelle Rodriguez i Sofia Vergara pokazują, że kobiety także potrafią się bić i strzelać z dowolnej broni. Duży ukłon kieruję w stronę Vergary, która zachwyciła publikę swym prującym ołowiem biustem. Szkoda, że Rodriguez  pojawiła się dopiero pod koniec filmu. Nie wspominając o Albie, która zginęła w pierwszych minutach wypowiadając raptem jedną kwestię. 



"Maczeta zabija" to kawał porządnego, relaksującego kina, które podobnie jak swój poprzednik pokazuje, że stworzenie efektownego widowiska wymaga jedynie kilku ambitnych pomysłów, dobrej, zgranej obsady aktorskiej oraz odpowiednich bohaterów. Wystarczająco bezlitosnego i mściwego "dobrego" oraz dostatecznie zepsutego, szalonego złego. Druga część (przyszłej) trylogii to smaczne danie, które zaostrza apetyt na zbliżający się deser. Piękne kobiety, twardzi mężczyźni, krew, spluwy i... niestworzone gadżety rodem z "Gwiezdnych Wojen".
1 10
Moja ocena:
10
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Większość fanów Rodrigueza doskonale zna historię stojącą za powstaniem pierwszej kinowej "Maczety".... czytaj więcej
Jak zapowiedział, tak zrobił. Robert Rodriguez prezentuje drugą odsłonę serii o niezniszczalnym... czytaj więcej
Robert Rodriguez, wieczne dziecko dziesiątej muzy, musiał być wniebowzięty, gdy nadarzyła mu się okazja... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones