Recenzja filmu

Ciao Italia! (2016)
Pif
Pif
Miriam Leone

'Allo, czy tu wojna?

Pierwsze skrzypce grają perypetie Arturo, Włocha z Nowego Jorku, który zakochuje się w dziewczynie przyrzeczonej członkowi mafii. Znając bzika mafiozów na punkcie tradycji i honoru, bohater
Śmieszył Was mocny akcent Brada Pitta w "Bękartach wojny"? Jeśli tak, to "Ciao Italia!" ma dla Was słodki upominek – całą galerię Amerykanów usiłujących mówić po włosku i Włochów dukających po angielsku. W pakiecie znajdziecie też żarciki z gejów, wojennego gwałtu, szabrownictwa, faszystów, komunistów i kogo tam jeszcze chcecie. Zanim jednak zostanę przeklęty za nudziarstwo i poprawność polityczną, pragnę coś wyznać: otóż jestem zdania, że mało jest takich tabu, które humor powinien brać na poważnie i plamić się autocenzurą. Ale są również przypadki używania nici tak grubych, że szwy widać z sąsiednich galaktyk. I film Pifa to właśnie taki kabareton stereotypów nie do rozbrojenia. Jakieś pokraczne oswajanie II wojny światowej, pastelowa wizja okupacji, gdzie trupy zawsze mają zamknięte oczy, a przed śmiercią zdążą jeszcze przypudrować sobie noski. I choćby przyszło stu psychoanalityków i wykonało tysiąc ekspertyz, ja i tak nie pojmę, dlaczego ten rajd szczeniackiego zgrywu kończy się puentą poważną jak pion śledczy IPN-u.

   

Bo wszystko wskazuje na to, że "Ciao Italia!" zostało pomyślane jako satyra polityczna – na przebiegłych, ale krótkowzrocznych Włochów i łatwowiernych Bobów z Ameryki, którzy wspólnymi siłami dopuścili do rządów mafii na Sycylii. Alianci lądują na wyspie w 1943 r. i zaczynają szukać sojuszników wśród lokalnych społeczności, a sycylijscy bossowie od razu węszą okazję i kreują się na antyfaszystów z dziada pradziada. No i dostają swój kawałek tortu – mimo ostrzeżeń włoskich oficerów z US Army, Amerykanie wypuszczają na wolność kolejnych "więźniów politycznych" z wyrokami za morderstwa i gwałty i tym samym na dobre oddają Sycylię w łapy przestępców. Wątek historyczny jest jednak w filmie rozwijany po macoszemu, pełni bardziej rolę tła dla korowodu szablonów kina hełmu i czołgu czy wojennych fars w typie "'Allo 'Allo!". Pierwsze skrzypce grają perypetie Arturo, Włocha z Nowego Jorku, który zakochuje się w dziewczynie przyrzeczonej członkowi mafii. Znając bzika mafiozów na punkcie tradycji i honoru, bohater zaciąga się do armii i trafia na Sycylię, gdzie zamierza odnaleźć ojca swojej wybranki i po bożemu starać się o jej rękę. Ale romantyczne pitu pitu to też następny łatwy pretekst, bo chodzi przede wszystkim o potężną bekę z nieokrzesanych Sycylijczyków – portretowanych jednak z sympatią zarezerwowaną dla "szlachetnych dzikusów" – i gamoniowatych amerykańskich żołnierzy.

   

Jakie postacie przyjmuje rzeczona beka? Ano na przykład dziadka-faszysty, który trzyma w szafie figurę Duce, regularnie zanosi do niej modły, a podczas nalotów ściga się po klatce schodowej z sąsiadką taszczącą Matkę Boską. Albo panny na wydaniu – jej "czystość" splamił spadochroniarz na ośle (wpadł przez dach prosto do łoża) i teraz ojciec dziewczyny grozi Amerykanom honorowym zabójstwem. Jest też parka a la Flip i Flap – niewidomy lump, trudniący się wykrywaniem nadciągających armii na odległości (to akurat sympatycznie Bunuelowski motyw) i jego niezdarny przewodnik. No i oczywiście dobra na wszystko beka z kiepskiego akcentu – w tym celuje nasz główny bohater, Arturo, regularnie wypowiadając "war" zamiast "water" (film o wojnie, wicie, rozumiecie?). Czerstwe dowcipy trzyma na nogach łopatologiczny scenariusz – oczywistości w rodzaju "dobry żołnierz kontra fajtłapowaty żołnierz", nieprzebierający w środkach, ale ostatecznie głupkowaci mafiozi, akcja zawiązywana według złotej reguły "zabili go i uciekł", to wszystko raczej nie zaprasza do śledzenia historii z wypiekami na twarzy. W ostatnich kilkunastu minutach "Ciao Italia!" niepostrzeżenie zmienia tonację, dryfując w stronę wojennego moralitetu – co wybrać: służbę czy miłość? – i wielkiego rozliczania aliantów za grzechy zaniechania. Dostaje się Stanom, a rykoszetem także widzom, bo film zostawia nas z gębami szeroko rozdziawionymi ze zdumienia. Jest w tym jednak jakaś nadzieja – dowiadujemy się na przykład, że historyczno-komediowe ramoty nie są wyłączną domeną Polaków. Radziłbym jednak Włochom, żeby bekę z wojny zostawili swoim najzdolniejszym, a nie wyrobnikom spod znaku "kina papy". Mafia i okupacja – niech już Wam będzie, tylko może pod czujnym okiem Sorrentino? Śmiejcie się z wojny, rzucajcie kamieniami, plujcie na poprawność polityczną. Ale, na bogów, pamiętajcie, że kto wojuje kamiennym żartem, ten od kamienia ginie.
1 10
Moja ocena:
3
Publicysta, eseista, krytyk filmowy. Stały współpracownik Filmwebu, o kinie, sztuce i społeczeństwie pisze dla "Dwutygodnika", "Czasu Kultury", "Krytyki Politycznej", "Szumu" i innych. Z wykształcenia... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones