Recenzja filmu

Czeka na nas świat (2006)
Robert Krzempek
Sebastian Pawlak
Jadwiga Lesiak

Świat poszedł dalej...

Żyjemy w kraju, gdzie my, młodzi ludzie, nie mamy żadnych perspektyw. Nie ma sensu zarabiać pieniędzy, bo i tak wszystko nam rozkradną. A skoro nam ukradną, to i my zaczniemy kraść. W najlepszym
Żyjemy w kraju, gdzie my, młodzi ludzie, nie mamy żadnych perspektyw. Nie ma sensu zarabiać pieniędzy, bo i tak wszystko nam rozkradną. A skoro nam ukradną, to i my zaczniemy kraść. W najlepszym wypadku wyżywi nas matka. W nieco gorszym, sami się wyżywimy. Matką. Takie smutne realia rysuje nam w swoim filmie "Czeka na nas świat" 38-letni debiutant Robert Krzempek. Tłem akcji jest robotniczy Śląsk. To krajobraz, który zamieszkują młodzi nieudacznicy, bogaci bonzowie oraz stare i samotne, chociaż majętne kobiety. Głównym bohaterem jest 30-letni Piotruś, mężczyzna bez pieniędzy, pracy i przyszłości. Przy życiu trzyma go mama, która oddaje mu połowę swojej renty. Zbieg okoliczności sprawił, że zarówno mamusia, jak i renta znikają. Piotruś po raz pierwszy w swoim życiu musi sobie poradzić samemu. Z pomocą przychodzi rezolutny kolega, który proponuje mu wykonywanie pewnych dobrze płatnych usług - sprzedawanie swojej miłości nadzianym starszym paniom. Biznes upada równie szybko, jak się powstał, a pusty żołądek pozostaje. Nasz bohater postanawia więc szukać szczęścia dalej. Zaczyna się imać równie ambitnych zadań co żebranie przed kościołem, czy zbieranie złomu. Czasem mu się poszczęści i trafia na takie perełki jak posada asystenta magazyniera w supermarkecie, czy praca w komisie mięsnym. Jak mówi sam reżyser, film można odczytywać dwojako. Jedna droga pokazuje nam, że mamy do czynienia z komedią w stylu "Świata według kiepskich", gdzie widzowie pośmieją się ze striptizu starej, grubej baby, z zawodów sportowych dla alkoholików, czy z żartów o homoseksualnym molestowaniu . Druga prowadzi nas przez świat metafor, ukrytych znaczeń i moralitetu. Tyle teorii. W praktyce wyszło trochę inaczej. Film zaadresowany do dwóch różnych grup widzów, właściwie trafi do nikogo. Widzowie, którzy kochają sit-comy, nie będą pękać ze śmiechu. Nie wyjdą z kina mówiąc, że to kolejna genialna komedia. Nie będzie ich śmieszyło zjadanie (dosłowne!) matki bohatera. Szybko ich zmęczą powtarzane ciągle w filmie schematy. Widzowie bardziej wyrafinowani znudzą się chaotycznością zaserwowanego im świata i nielogicznością całego scenariusza. Nie przekona ich także, zupełnie wydumane, a i przewidywalne zakończenie. Bardzo widoczna jest inspiracja Monty Pythonem, jego czystym nonsensem i niepowtarzalnym humorem. Tutaj niestety wykorzystano ją nieporadnie. To wszystko sprawia, że film skazany jest na niepowodzenie Naprawdę, chciałbym się tutaj mylić. Przepraszam panie reżyserze, ale nie pomogła panu nawet pomoc Jerzego Stuhra i Juliusza Machulskiego. Szkoda tylko, że to takie filmy mają być artystyczną odpowiedzią na polskie produkcje w stylu "Tylko mnie kochaj", czy "Ja wam pokażę!".
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?