Recenzja filmu

Pokojówka z Titanica (1997)
Bigas Luna
Olivier Martinez
Aitana Sánchez-Gijón

Życie jak nowela

To przedziwny, pełen osobliwej urody film, który najbardziej jednak woła o jeden przymiotnik - inteligentny. Ciemna uliczka, uliczka jak rozbójniczy wąwóz. W tę uliczkę robotniczego osiedla
To przedziwny, pełen osobliwej urody film, który najbardziej jednak woła o jeden przymiotnik - inteligentny. Ciemna uliczka, uliczka jak rozbójniczy wąwóz. W tę uliczkę robotniczego osiedla gdzieś na północy Francji wpadają galopem dwa białe konie, ciężkie pociągowe perszerony, a za nimi wóz cyrkowy ogromny niczym machina oblężnicza, ledwie się mieści między domami. Potężnej postury wąsacz w pelerynie, który powoził końmi, biegnie po schodach do mieszczącego się na pięterku szynku. Wędrowny aktor-opowiadacz śpieszy posłuchać swojego konkurenta - dowiedział się, że ktoś nowy, nieznany, gromadzi wokół siebie słuchaczy chciwych melodramatycznej, nasączonej erotyką opowieści. Ten opowiadacz to Horty, do niedawna robotnik stalowni, który ratuje się przed szaleństwem, opowiadając o swoim trwającym jedną noc romansie z Marie, zjawiskową pokojówką z "Titanica". Oto handlarz sztuką przychodzi, aby zagarnąć naiwne kłamstwa i prawdziwą miłość. Oto teatr upomniał się o aktora, o samouka, który musiał wymyślić aktorstwo i spektakl - z rozpaczy, z opętania kobiecym urokiem, z biedy. W tym momencie Bigas Luna prowadzi widza do odwiecznych źródeł sztuki narracyjnej, a więc do początku literatury, dramatu, filmu, i oczywiście melodramatycznego serialu. Bo czym innym, jak nie zapowiedzią serialu, prototypem wszelkich oper mydlanych w odcinkach jest proceder Horty'ego, który opłacany jest przez szynkarza, potem przez wędrownego przedsiębiorcę cyrkowego, aby dzień po dniu opowiadał to, co się mu zdarzyło, co się mogło zdarzyć, co zmyślił w tęsknocie, co wyfantazjował, puszczając po prostu wodze erotycznej wyobraźni na poziomie robotniczych gadek o seksie? "Pokojówka z Titanica" to przedziwny, pełen osobliwej urody film, który najbardziej jednak woła o jeden przymiotnik - inteligentny. Dawno nie widziałem filmu, który by tak jednoznacznie odwoływał się do inteligencji widza, wchodził z nią w dialog, w grę, pobudzał ją wielowarstwowością fabuły, stylistycznym wyrafinowaniem. Chwilami ma się wrażenie, że Bigas Luna zostawia pewne sceny, przeważnie sceny zbiorowe, wyreżyserowane szkicowo tylko, plakatowo lub komiksowo, bo pewien jest inteligencji widza, bo razem z nim spieszy się do smaków wieloznaczności w scenach dialogowych, spieszy się do obrazów-symboli scen wizyjnych, do swoistego humoru. Bigas Luna to obok Carlosa Saury i Pedro Amodóvara jeden z trzech najlepszych reżyserów hiszpańskich. "Pokojówka..." to może najmniej iberyjski z jego filmów, zadecydował o tym nie tyle udział francuskiego współproducenta i francuskiego współscenarzysty, ile pierwowzór literacki - współczesna francuska powieść nagrodzona Nagrodą Goncourtów. Dlatego mieszają się w tym filmie mroczny hiszpański erotyzm, dla którego zakochanie się to wejście w przestrzeń śmierci, i francuska lekkość mówienia o seksie. W sferze znaczeń Bigas Luna wyraziście akcentuje biegunowe różnice w parach pojęć, takich jak "życie i spektakl", "prywatne i publiczne" albo "wyobrażone i realne". Te biegunowości są jednak tylko tłem dla opowieści o kobiecie. To Zoe, żona Horty'ego, jest centralną postacią tragedii, świetnie i dyskretnie zagrała tę rolę Romane Bohringer. Zoe nie tylko podejmuje beznadziejną walkę o męża z Marie, pokojówką z opowieści, ze zdjęcia, z domysłu. Jej rywalką jest nie tylko fantom kobiety fatalnej, która w jedną noc przemieniła jej męża, jej przeciwniczką jest także bieda, która wymusza na niej zgodę, aby mąż stał się aktorem, błaznem, zabawką tłumu. A potem jej przeciwniczką staje się także spektakl, związana z nim sława. Pełne subtelności, a jednocześnie wyraziste są rozterki Zoe, nienawidzącej aktorskiego fachu męża, a jednocześnie uwodzonej przez magię sceny, narkotyk oklasków. Znakomite zdjęcia Patricka Blossier odkrywają przed nami dwoistość świata bohaterów - rudoczarne, utytłane w błocie lub duszące się w kurzu miasteczko robotników, huta z żarem stopionego żelaza w oparach i dymach - to świat biedy i prawdy. (Podobno wystarczająco przestarzałej huty realizatorzy szukać musieli w Słowacji!). Bure, popielate stroje mężczyzn i kobiet to ich świadectwa realności. Poza tym światem wszystko jest złudą - historyjką malowaną jaskrawo dekoracją - hotel w Southampton, "Titanic" i jego salony, cyrkowa buda, dekoracje estrady, plusze prowincjonalnego teatru. Fałszywi stają się także ludzie poprzebierani na scenie, udający uczucia i wszystko inne. W tym inteligentnym filmie nic nie jest jednak aż tak jasne. Ułuda spektaklu opowiada prawdę o tęsknotach szarego tłumu, retoryka opowieści pozwala zaistnieć uczuciom w ich wzmocnionej, wydestylowanej wersji. Figura złoconego amorka z papier m‰chŽ godzi w serce haftowane na kamizelce. Nic to, my wierzymy, że serce pod kamizelką krwawi naprawdę, choćby błaznujący Horty utrzymywał, że roni tylko wymuszone cebulą łzy. Zabawny film, głęboki melodramat i intelektualna prowokacja, przyzywająca pytanie: w którym miejscu kłamstwo staje się sztuką, w którym miejscu prawda wzruszenia wsiąka w blichtr kiczu?
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones