Życie przemija szybciej niż letnie wakacje

Święty Jimmy (Andy Garcia), niegdyś bezwzględny gangster, jest dziś businessmanem prowadzącym przedsiębiorstwo zajmujące się kręceniem filmów, na których śmiertelnie chorzy zostawiają dla swych
Święty Jimmy (Andy Garcia), niegdyś bezwzględny gangster, jest dziś businessmanem prowadzącym przedsiębiorstwo zajmujące się kręceniem filmów, na których śmiertelnie chorzy zostawiają dla swych bliskich ostatnie rady. Robota niewdzięczna, a i pieniądze z tego małe. Na tyle, że przyzwyczajony do rozrzutnego życia wydaje więcej, niż zarobi. Nie byłoby to możliwe, gdyby nie długi, jakie zaciąga. Pewnego dnia do Jimmy'ego zgłaszają się dwaj goryle "Człowieka z planem" (Christopher Walken) - jego starego bossa. Wykupił on długi i teraz żąda spłaty w formie "ostatniego zlecenia". Niby prosta sprawa: zatrzymać na autostradzie pewnego gościa i "wytłumaczyć mu", by się nie oświadczał dziewczynie, która podoba się synowi mafioza. Jimmy zbiera więc czterech starych kumpli od czarnej roboty i... I jak to zwykle bywa, "ostatnie" oznacza, że coś pójdzie nie tak.

Można by się spodziewać, że szef się wkurzy i wyda wyrok na całą piątkę, a film pójdzie w kierunku jatki kończącej się zamordowaniem "Człowieka z planem" oraz długim i szczęśliwym życiem piątki starych przyjaciół. A tu zaskoczenie! Wyrok rzeczywiście jest, do miasta zostaje sprowadzony nawet Pan Ćśśś (Steve Buscemi) – najlepszy płatny morderca – ale cała reszta układa się zupełnie inaczej. "Rzeczy, które robisz w Denver będąc martwym" okazują się niezwykłą przypowieścią o życiowych dylematach. Żyć czy kochać i umrzeć? Do końca swych dni uciekać czy zostać? Codziennie bać się o życie czy stanąć oko w oko z przeznaczeniem? Mamy tu do czynienia z niegłupim połączeniem komercyjnej formy z artystycznymi ambicjami. Pomimo kryminalnej otoczki w duchu Tarantino, mnóstwo tu poważniejszych pytań i rozważań, jakkolwiek trywialnie by to nie brzmiało. Połączenie tych w gruncie rzeczy skrajnych cech mogłoby się wydać niemożliwe. Fleder'wi to się jednak udało. Powstał film bezpretensjonalny, miejscami zabawny, ale prawdziwy, a co najważniejsze - mądry, bo nie przekraczający cienkiej granicy moralizatorskiej dydaktyki.

Sporym atutem jest także obsada. Reżyserowi udało się zebrać bardzo ciekawą mieszankę, zarówno wielkich gwiazd (Walken, Garcia, Buscemi), już trochę zapomnianych weteranów (Lloyd, Williams, Forsythe), jak i dwóch świetnie zapowiadających się wtedy aktorek (Anwar i Balk). Na szczególną uwagę zasługuje Andy Garcia. Jego Święty jest zarówno tajemniczy, szarmancki, silny, jak i zdecydowany. W scenach, gdy Jimmy unosi się gniewem, można dostrzec pewne podobieństwo do Vincenta, którego aktor grał w "Ojcu Chrzestnym III" pięć lat wcześniej. I jest to kreacja jak najbardziej na miejscu.

Po "Wściekłych psach" i "Pulp Fiction" Quentina Tarantino w kinie narodził się nurt określany mianem posttarantinowskiego. To nic innego jak krwawe gangsterskie kryminały z masą cytatów i grą gatunkowymi kliszami. Najczęściej jednak nieudolna próba naśladownictwa kończyła się filmami co najmniej nijakimi. Kinowy debiut Gary'ego Fledera o bardzo frapującym tytule zalicza się na szczęście do tych niewielu, którym udało się wyjść poza banał. Reżyser i scenarzysta (także debiutujący Scott Rosenberg) postanowili do konwencji dodać coś od siebie, co chyba najlepiej wyraża Jimmy na swojej kasecie dla syna:

Zrób listę. Umieść na niej to, co jest dla ciebie najważniejsze. Dziesięć najważniejszych rzeczy. Zapisz je. Nikt nie potrafi zrealizować wszystkich dziesięciu, bo to niemożliwe. Jeśli jednak zrealizujesz pięć, czy sześć, to będzie już coś. Będziesz na dobrej drodze do własnego idealnego świata.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones