Recenzja wyd. DVD filmu

Dwunastu gniewnych ludzi (1957)
Seweryn Nowicki
Sidney Lumet
Martin Balsam
John Fiedler

12 spoconych gości, czyli jak nie sprzedać popcornu

Duszny dzień, niewielka sala z zepsutą klimatyzacją i dwunastu chłopa, którzy gadają, gadają, pocą się i gadają dalej. Mogłoby się wydawać, że taki pomysł na film jest jednak średnio trafiony.
Duszny dzień, niewielka sala z zepsutą klimatyzacją i dwunastu chłopa, którzy gadają, gadają, pocą się i gadają dalej. Mogłoby się wydawać, że taki pomysł na film jest jednak średnio trafiony. Jeśli dodać do tego jeszcze idee jedności czasu i miejsca wydarzeń oraz tożsamość czasu filmowego z czasem rzeczywistym odbioru, przedsięwzięcie to staje się wręcz ryzykowne. A jednak ten nakręcony w 1957 roku obraz ma na swoim koncie liczne nagrody i nominacje (oczywiście wspaniała Akademia nagrody koniec końców nie przyznała, ale jak wiemy wynikami oscarowej ruletki nie powinniśmy się raczej sugerować) i od lat niezmiennie pojawia się w różnorakich zestawieniach "100 najlepszych". 

Scenariusz oparty jest na bardzo prostym pomyśle – 12 ławników ma za zadanie wydać jednogłośny wyrok w sprawie młodego chłopaka oskarżonego o zamordowanie własnego ojca. Dowody świadczące przeciwko podejrzanemu wydają się oczywiste, a przysięgli zgodni co do jego winy. Wszyscy, poza tym jednym. Prosi o godzinę na przedstawienie swojej argumentacji. Reszta, co prawda niechętnie (bo przecież wszystko mogłoby potoczyć się tak gładko) zgadza się na taki układ. Od tego momentu, grany przez Henry'ego Fondę, Davis (Przysięgły 8), sukcesywnie przekonuje pozostałych mężczyzn do swojej racji, za pomocą wnikliwej analizy sytuacji oraz logicznych wywodów.

Jak możliwe jest, że widz, ani przez moment nie nudzi się, oglądając gadaninę 12 spoconych panów? Trudno odpowiedzieć na to pytanie, jednak Sidney Lumet zrobił to bezbłędnie. Udało mu się stworzyć dramat, którego napięcie przewyższa niejeden thriller. Film wciąga i porusza, nie tylko dlatego, że historia jest ciekawa. Przede wszystkim chodzi o to, że widz sam staje się jej uczestnikiem. Kiedy Davis kolejno przekonuje pozostałych, przekonuje też nas, my sami dajemy się zmanipulować (bo ostatecznie, gdy już na spokojnie przemyślimy sprawę, widzimy, że była to jednak manipulacja). Lumet zadbał o mistrzowskie budowanie napięcia i duszną atmosferę filmu. Fakt duszności atmosfery i napięcia, jakie zachodzi w bohaterach i pomiędzy nimi (co udziela się także wrażliwemu widzowi) wspaniale (i jakże prosto!) podkreśla pogoda, jaka towarzyszy przedstawionym wydarzeniom. Bohaterowie bez przerwy narzekają na duchotę i upał za oknem. Dodatkowo pomieszczenie, w którym debatują, jest ciasne i bez klimatyzacji. Także my czujemy, że burza wisi w powietrzu – ta klimatyczna, jak i ta, która ostatecznie wybucha w kulminacyjnej scenie. Początkowo sceptyczni, jak bohaterowie, z każdym jednak następnym "niewinny" przytakujemy i utwierdzamy się w niewinności oskarżonego, także pod koniec mamy ochotę wstać z fotela i krzyknąć "Niewinny! Niewinny!". Zresztą tu nie o niewinność chodzi, ale o niepewność co do winy (i rzeczywiście niepewność zostanie zasiana w największym nawet sceptyku). Film stawia przed nami bardzo ważne pytania, między innymi właśnie to, czy w ogóle istnieje taki poziom pewności, który pozwoli nam z czystym sumieniem skazać drugiego człowieka na śmierć i czy wolno nam go osądzać, jeśli istnieje, nawet najmniejsze prawdopodobieństwo pomyłki.

Zdecydowanie mocnym punktem filmu są bohaterowie. Każdy z tytułowych 12 gniewnych jest inny. Różni ich wiek, różnią profesje, różni temperament i pochodzenie. Zarysowani są ostro, niemalże schematycznie, ale tego właśnie potrzebujemy. Nie mamy czasu zapoznawać się z każdym z osobna, a dzięki pewnym stereotypowym uproszczeniom szybko orientujemy się kto kim i jakim jest. Dzięki temu, że wiemy, iż każdy z nich reprezentuje inny typ człowieka, łatwiej jest nam dostrzec metody manipulacji, jakimi posługuje się wobec nich Davis – na każdego działa trochę inny sposób argumentacji, każdy ma trochę inną reakcję (bo też każdy jest inny, a ponadto ma różne doświadczenia). Ale tak naprawdę wiemy, że człowiek jest istotą bardziej złożoną niż bohaterowie i przynajmniej po części składa się w jakiś sposób z nich wszystkich – ostatecznie więc obrońca przekonuje kolejne warstwy psychiki widza (odwołując się do różnych emocji oraz utwierdzając w logiczności swojej argumentacji). Nie sposób przy tym nie wspomnieć o fantastycznych kreacjach, jakie stworzyli tu Henry Fonda oraz grający rolę czarnego charakteru Lee J. Cobb.

Niewątpliwe oklaski należą się również Borysowi Kaufmanowi za piękne, czarno-białe zdjęcia oraz montażystom (Lerner, Szadkowska, Nowaczewska), którzy podjęli się wcale niełatwego zadania takiego prowadzenia kamery i takiego montażu, żeby mimo braku zmiany miejsca akcji (jedynie na początku i na końcu filmu rozgrywa się ona poza pokojem) nie popaść w monotonię. O dziwo jak na film polegający na mówieniu, na ekranie dzieje się całkiem sporo, a poza otwieraniem okien, myciem rąk i żywą gestykulacją, a nawet odgrywaniem scenek przez postaci, spora zasługa leży tu właśnie po stronie nienarzucającego się, ale żywego montażu. 

Ale dość tych zachwytów! Chciałabym okazać w końcu trochę krytycyzmu! Chciałabym pokazać, że nawet najświetniejszy film ma swoje słabe strony. Że wszystko ulega w pewnym stopniu przedawnieniu. Może muzyka? Tak muzyka to dobry trop! Bo czy współczesnego widza nie bawi choć trochę to ciągłe, a niepotrzebne, sygnalizowanie napięcia? To "tum tum tum!" w decydującym momencie i przesadnie (nie uwłaczając znakomitemu aktorstwu Fondy, tego nie śmiałabym robić!) zamyślona twarz Przysięgłego 8, nad którego głową spodziewamy się zobaczyć świecącą żarówkę. Tylko, czy tak drobna zmiana w estetyce obrazu może w jakikolwiek sposób rzutować na nasz jego odbiór? Nie sądzę. Więc może brak kobiet? Przecież w całym filmie nie pojawia się ani jedna! Co na to feministki?! Ale jak patrząc na mężczyznę takiego jak Henry Fonda można w ogóle myśleć o walce płci? Do głowy przychodzi mi więc tylko jedno – jest to film, z gatunku, który na potrzeby własne nazywam antypopcornowym. Po prostu jeść się na tym nie da! Zapomina się o włożeniu ręki do kubełka z kukurydzą, a kiedy już tam w końcu zawędruje, na bardzo długo grzęźnie. Strach zresztą ogarnia na myśl o chrupnięciu w nieodpowiednim momencie, bo jeszcze gotowa umknąć nam jakaś ważna wypowiedź, a poza tym kto by myślał o jedzeniu, kiedy przed jego oczyma rozstrzyga się walka o życie?! Chyba tylko sprzedawcy owego smakołyku, którzy na wielkie obroty przy seansie "12 gniewnych ludzi" z pewnością nie mieliby co liczyć. Na szczęście, dla właścicieli multipleksów, filmy tego pokroju są coraz rzadziej spotykane, toteż nie ma się co martwić brakiem popytu na prażoną kukurydzę.
1 10
Moja ocena:
9
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Oto jeden z lepszych obrazów, jakie spłodziło światowe kino. Pomimo że od premiery minęło ponad... czytaj więcej
"Dwunastu gniewnych ludzi" w reżyserii Sidneya Lumeta to film, o którym trudno pisać w chłodnym tonie. To... czytaj więcej
Ten film mogę właściwie opisać jednym zdaniem, jak najbardziej subiektywnie go oceniając: dla mnie to... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones