Recenzja filmu

Swobodne opadanie (2014)
György Pálfi
Piroska Molnár
Miklós Benedek

Alternatywy 7

„Swobodne opadanie” jest kolejnym potwierdzeniem, że wolność artystyczna może się wciąż rozwijać, pomimo powtarzanych do znudzenia historii, które widzieliśmy już na ekranie setki razy.
Jeżeli Węgry kojarzą wam się głównie z prezydentem Victorem Orbanem, rewolucją 56. roku, zbyt długimi filmami Béli Tarra, dobrym winem i niezrozumiałym językiem, to po seansie „Swobodnego opadania” sytuacja tylko bardziej się skomplikuje. Nie oznacza to wcale, że najnowszy film György’a Pálfiego jest jakimś symbolem narodowym, który krążąc po światowych kinach, jedynie miesza publiczności w głowach. Reżyser nie pretenduje do bycia ikoną nowego awangardowego ruchu w kinematografii. Nie następuje przypływ węgierskiej nowej fali, mającej wywrócić dzisiejszy filmowy porządek rzeczy. W przeciwieństwie do kina awangardowego i filmów czeskiej reżyserki Věry Chytilovej, czy chociażby czołowego surrealisty kina Luisa Buñuela, nie zanosi się na rewolucję spod znaku węgierskiego reżysera. O tym, czym nie jest „Swobodne opadanie” pisać łatwiej, bo i oglądanie filmu może wzbudzić mieszane uczucia i nie dawać jasnych odpowiedzi na wciąż pojawiające się pytania.


Kino Pálfiego od początku opierało się na umiejętnej zabawie formą. Balansowanie na granicy satyrycznego absurdu i surrealistycznego przerysowania staje się już znakiem rozpoznawczym tego twórcy. W „Czkawce mieliśmy okazję oglądając snujący się pośród wiejskiej ciszy kryminał, którego spoiwem była czkawka siedzącego na ławce starca. „Taxidermia” (nazywana teraz męskim odpowiednikiem „Swobodnego opadania”) to historia syna, ojca i dziadka na przestrzeni dziejów, utrzymana w iście groteskowej konwencji, dalekiej od jakichkolwiek granic zimnego racjonalizmu. W przypadku „Swobodnego opadania” reżyser wprowadza widzów w świat przeplatających się: komizmu sytuacyjnego, dramatu społecznego, kryminału i onirycznego science-fiction. Kameralne sceny potrafią wzbudzają śmiech, by za moment zszokować nas czymś drastycznym. Film oparty jest na nowelowej formie, złożonej z siedmiu epizodów odwzorowujących siedem pięter bloku. Przez wszystkie z nich prowadzi nas tęga staruszka, mieszkająca na ostatnim piętrze.


Film otwiera scena w mieszkaniu owej pani i jej męża. Zgnuśniały i podejrzliwy starzec bacznie pilnuje swoje butelki alkoholu, starając się dociec, czy żona przypadkiem nie podkrada mu trunku. Przyciemnione pokoje, surowy PRL-owski styl z obowiązkową meblościanką i prowadzony między nimi dialog – będący raczej zestawieniem luźnych monologów – dobrze obrazujący lata wspólnego i nie zawsze łatwego życia. Z nieznanych nam powodów staruszka postanawia wyjść na dach pod osłoną nocy. Stanąwszy na krawędzi budynku i wpatrzywszy się w horyzont miasta, skacze, upadając z impetem na chodnik. Chwila konsternacji, cisza, brak reakcji otoczenia i zbliżenie na rozbite okulary. Po chwili staruszka zaczyna się ruszać, wstaje, zbiera rozrzucone rzeczy i wraca do budynku. Teatr absurdu w najlepszym wydaniu i umiejętne granie na oczekiwaniach widza. Poniekąd również ciekawe odwołanie do filmu „LokatorRomana Polańskiego z nim samym w roli głównej (historii opartej na opowiadaniu Rolanda Topora „Chimeryczny lokator”). Od tej pory staruszka będzie wracać po schodach do męża, mijając na każdym piętrze mieszkania, w których odbywać się będą równie niebywałe sceny. Chimeryczność to też znak rozpoznawczy „Swobodnego opadania”, z racji ciągle zmieniających się w widzach emocji. Wszystkiemu zaś towarzyszy skrupulatnie dobrana przez Amona Tobina muzyka, jeszcze bardziej urozmaicająca niekonwencjonalność filmu przy pomocy elektronicznych i trip-hopowych dźwięków.


Można uznać „Swobodne opadanie” za tak zwany film „festiwalowy”: niekonwencjonalny, pokręcony, absurdalny i szokujący; ale z trudem przyjdzie widzom jednoznacznie określić, o czym opowiada. Mieszkaniowe epizody odbywają się oddzielnie, ale bohaterowie tych historii spotykają staruszkę na schodach, dając widzom poczucie ciągłości i wzajemnego powiązania, choć konfundując ich przy budowaniu własnych interpretacji. Tantryczny seans, podczas którego młody człowiek unosi się nad ziemią; zakochani, chorobliwie dbający o domową czystość i zawijający wszystko (włącznie ze sobą) w folię stretch; oparty na sitcomie epizod małżeństwa, żyjącego pod jednym dachem z kochankiem żony; posępna scena u ginekologa, podczas której widzowie będą odwracać wzrok; czy chociażby scena obiadu, podczas której fobia małego chłopca objawia się pod postacią krzątającego się po mieszkaniu byka. Każda scena, pomimo, że zupełnie „odszczepiona” od filmowej linearności, przedstawia hiperbolizację pewnych konwenansów, kontekstów sytuacyjnych, ludzkich fobii i rozterek. Mamy zatem do czynienia ze zbiorem pewnych przekonań, idei, czy zwyczajnych obserwacji, które nabierają nowego wydźwięku pod wpływem reżyserskiej pomysłowości. Całość tworzy interesujący kolaż gatunkowy, który wprowadza widza w przeróżne stany emocjonalne, trzymając go twardo w fotelu, nawet, jeśli oglądanie kolejnych scen przynosi więcej pytań niż odpowiedzi.


Spacer głównej bohaterki, będącej spoiwem wszystkich historii, można byłoby uznać za reżyserskie narzędzie do wejścia w świat absurdalnego przerysowania z pomocą wyobraźni staruszki. Pojawiały się głosy, że zaprezentowana w filmie droga po schodach jest jedynie przyczynkiem do zaprezentowania wymysłów kobiety, która, mijając kolejne mieszkania, wyobraża sobie, czym też jej sąsiedzi się zajmują i jakimi są ludźmi. Usprawiedliwiałoby to reżyserską potrzebę budowania tak zawiłych i niebywałych historii, odsłaniając jednocześnie narracyjny mianownik filmu, a mianowicie pytanie, o czym myślą starsi ludzie mieszkający w bloku, których życie obraca się wokół szydełkowania, rozwiązywania krzyżówek, picia, oglądania telewizji i podglądania sąsiadów. Tak postawione pytanie dałoby się wpisać w szerszy i bardziej uniwersalny kontekst wielu kultur, w których życie starszych ludzi kręci się wokół ich mieszkania i rozbuchanej, pod wpływem różnorodnych mediów, wyobraźni. Reżyser stwierdził, że taka interpretacja nie jest do końca zgodna z jego przekonaniami, choć moim zdaniem pomysł ten idealnie wpisuje się w absurdalny charakter filmu, nawet jeśli „spłyca” szeroki wachlarz reżyserskiej pomysłowości.


Po nakręceniu filmu „Panie, panowie – ostatnie cięcie”, będącego tylko zlepkiem scen setek innych filmów elegancko poukładanych w ponadczasowe love story, reżyser powiedział, że „Każda scena została już kiedyś nakręcona. Przestrzenią wolności może być jednak nieskończona ilość wariantów, w jakie łączymy ze sobą poszczególne obrazy”. Nie da się ukryć, że owe credo daje się odnaleźć w całej filmografii twórcy. „Swobodne opadanie” jest kolejnym potwierdzeniem, że wolność artystyczna może się wciąż rozwijać, pomimo powtarzanych do znudzenia historii, które widzieliśmy już na ekranie setki razy. Pomysłowość i wyobraźnia reżyserska jest jego jedyną przeszkodą w kreowaniu kolejnych historii, ale jeśli potrafi się korzystać z języka filmowego w oryginalny sposób, to można widza zaskoczyć historią byle staruszki idącej po schodach i mijającej z pozoru banalne mieszkania. Takiej pomysłowości można tylko pozazdrościć, a Pálfi – choć mówi językiem rodem z innej galaktyki – potrafi znaleźć z widzem nić porozumienia.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Warszawa niedługo ma się zamienić w drugi Budapeszt, dlatego powinno nas mocno interesować, co w kinie... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones