Recenzja filmu

Strażnicy Galaktyki vol. 2 (2017)
James Gunn
Waldemar Modestowicz
Chris Pratt
Zoe Saldaña

Awesome Mix Vol. 2

Swoboda twórcza, jaką dostał reżyser, owocuje właśnie takimi produkcjami. Tym bardziej mój uśmiech nie schodził ani na moment, poza dwoma momentami, gdy do oczu napłynęły łzy wzruszenia. Jako fan
Filmowe Uniwersum Marvela w ostatnim czasie bardzo rozpieszcza swoich fanów. Rok 2017 po raz pierwszy stoi pod znakiem aż trzech blockbusterowych produkcji ("Strażnicy Galaktyki Vol. 2", "Spider-Man: Homecoming", "Thor: Ragnarok"), i jeśli komuś nadal będzie mało, może sięgnąć np. po Netflixowe seriale na czele z "The Defenders". Nie wspominam już o konkurencyjnym DCEU i kolejnej dokładce komiksowych adaptacji. Właśnie jako fani filmów o superbohaterach, zaczęliśmy rok z bardzo wysokiego pułapu. Mocne, gorzkie, ale przede wszystkim godne pożegnanie Patricka Stewarta i Hugh Jackmana ze swoimi wieloletnimi rolami w filmie "Logan". Wraz z przyjściem letniego okresu w kinach jak na lekarstwo po długim jesienno-zimowym marazmie pojawiają się "Strażnicy Galaktyki" słynący z dużo lżejszego tonu.



Już same napisy początkowe dokładnie obrazują styl całego filmu. Wielki mackowaty potwór ziejący tęczą walczy z grupą narwanych indywidualistów próbujących zgrywać drużynę. Masa przeróżnych broni, dużo świetnej muzyki i trochę tańca — to tylko scena otwierająca. Głównym wątkiem filmu jest odnalezienie przez Petera (Chris Pratt) swojego ojca, którym okazuje się niejaki Ego, często nazywany w komiksach "Żyjącą Planetą". Grana przez Kurta Russella postać jest tak naprawdę awatarem wyglądem przypominającym człowieka. Ego w filmie, przedstawiony jako jeden z Celestials, to niemal wszechpotężna istota. James Gunn kolejny raz wplata widzów w międzygalaktyczny konflikt, tym razem robi to jednak pod nieco innym pretekstem.

Konstrukcje sequeli blockbusterów znamy na wylot. Wszystko musi być "bardziej", "więcej" i w myśl stopniowania przymiotników. Gunn w widoczny sposób myli większość z tych tropów. Zapewne jest śmieszniej i bardziej kolorowo. Reżyser, rezygnując jednak z wyszukanej i rozbuchanej intrygi, w wielu miejscach zwalnia tempo i skupia się na relacjach postaci. Z każdej z nich potrafi wydobyć różnoraki potencjał, czy to dramatyczny z gadającego szopa Rocketa, czy komediowy z wielkiego niszczyciela Draxa. Swoboda twórcza, jaką dostał reżyser, owocuje właśnie takimi produkcjami. Tym bardziej mój uśmiech nie schodził ani na moment, poza dwoma momentami, gdy do oczu napłynęły łzy wzruszenia. Jako fan komiksów i większości filmów w owym uniwersum (włączając "Vol. 1") szczególnie usatysfakcjonowany, jeżeli projekt potrafi dostarczyć kinematograficznej ekstazy.


"Strażnicy Galaktyki Vol. 2" to z pewnością najbardziej szalony film, jaki zobaczyliśmy w MCU i prawdopodobnie najbardziej specyficzny. Nawet na pierwszy rzut oka można wyróżnić drobne problemy z konstrukcją opowiadania, jakimi są zacierające się między sobą akty. Szarpane tempo, pretekstowa fabuła, czy pewna sztampowość tego typu produkcji to kolejne potencjalne minusy. Nadal jednak w żaden sposób nie odbiera to czystej przyjemności z oglądania, ponieważ czuć w tym wszystkim wielkie serducho fana. Potwierdzają to masy komiksowych easter eggów, popkulturowych cytatów i odniesień prezentowanych przez bohaterów. Na przykład w wymiarze geekostwa "Vol. 2" radzi sobie równie dobrze jak wcześniejszy "Deadpool", którym widownia przesadnie się zachłysnęła.

W przeciwieństwie do pierwszej części "Strażników Galaktyki", druga, mimo iż pozbawiona już świeżości w budowaniu świata, pozwala wybrzmieć swoim postaciom. Peter (Chris Pratt) i Gamora (Zoe Saldana) coraz bardziej otwierają się ku sobie. Drax (Dave Bautista) staje się mistrzem niezbyt wyszukanych, ale dobrze działających one-linerów. Rocket z kolei (Bradley Cooper) przechodzi okres buntu, którym stara się ukryć swoją bądź co bądź przyjazną naturę. Mały Groot (Vin Diesel) wyrasta na wielkiego konkurenta dla BB-8 w kategorii najsłodszych drugoplanowych postaci. Także inni dopełniający bohaterowie wywiązują się bez zarzutu, w szczególności Michael Rooker jako Yondu posiada na tyle dużo charyzmy, aby stać się pełnoprawnym członkiem drużyny. Wszystko to jest bardzo subtelnie, a jednocześnie widocznie zarysowane. Czujemy, że mimo dzielących nas lat świetlnym możemy odkryć w tych bohaterach uniwersalne cząstki, które sami posiadamy.


"Strażnicy Galaktyki Vol. 2" udowadniają, że film, w którym dochodzi do kilku zgrzytów, może okazać się niesamowitym kinowym przeżyciem. Nie ma przecież produkcji pozbawionych wad. Są tylko takie, które potrafią to widzowi zrekompensować. Tak więc znów otrzymałem świetne postaci z jeszcze bardziej podkręconą chemią między nimi. Znów fantastyczną składankę piosenek, z których każda została idealnie podłożona pod wydarzenia na ekranie. Naładowaną po brzegi akcję. Retro stylistykę lat 80. Piękne kolorowe lokacje i animowane postaci potwierdzające umiejętności speców od CGI. Masę żartów i ikonicznych już scen. Mimo wszystkich "znów" Gunnowi udaje się zachwycić widza, tworząc najbardziej odjechany film Marvela w historii. Jeżeli miłość do kina superbohaterskiego i wszystkiego, co z nim związane miałaby formę płynną, to w tym filmie można się utopić.
1 10
Moja ocena:
9
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Trudno zarysować fabułę "Strażników Galaktyki 2", gdyż jest ona w zasadzie pretekstowa. Punktem wyjścia... czytaj więcej
Wyobraźmy sobie, że "Strażnicy Galaktyki" to nie filmy, ale cyrkowe sztuczki. Część pierwszą widzę jako... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones