Krwawa produkcja fantasy, którą Rosja może z dumą pokazywać na świecie. To legenda pełna cudów o narodzinach Wielkiej Rosji, ale to Polacy w tym filmie są prawdziwą potęgą, co przy całej pro
"Rok 1612" wchodzi do naszych kin z piętnem antypolskości. I rzeczywiście, jeśli patrzeć na to, jak Rosjanie odnoszą się w nim do Polaków, trudno się z tą opinią nie zgodzić. A jednak daleki jestem od uznania najnowszego filmu Władimira Chotinienki za antypolski. Powiem więcej, Rosjanie zrobili o Polakach film, jaki my sami już dawno powinniśmy nakręcić! "Rok 1612" pokazuje bowiem Polskę wielką, imperialną. Nasza armia sieje postrach. Jesteśmy w stanie podbijać obce narody i decydować o tym, kto nimi będzie rządzić. A pokonać nas można tylko z pomocą sił nadprzyrodzonych. Oglądając "Rok 1612", niezwykle wyraźnym staje się fakt, że w naszej świadomości wciąż jeszcze funkcjonuje mentalność z czasów zaborów i obcej dominacji. Pozostajemy niewolnikami walczącymi z honorem, lecz zazwyczaj o przegraną sprawę. Wiek XVII w kulturze popularnej kojarzymy nie ze zwycięskimi kampaniami na Wschodzie, lecz z Potopem i Panem Wołodyjowskim, który dzielną postacią jest, lecz jak kończy, każdy wie. Sam film to baśń inspirowana historycznymi wydarzeniami. To legenda pełna cudów i magii, w której zwykły szary człowieczek przeciwstawia się molochowi. Chotinienko sprawnie splata mit Wielkiej Rosji ze spuścizną Rewolucji Październikowej. Jednocześnie nie popełnia błędu, który uczynił z "Katynia" film ledwie średni. Na ekranie widzimy prawdziwych ludzi. To prawda, mają uproszczone osobowości, ale nie są to w żadnym wypadku tylko idee ubrane w człowiecze szaty. To oczywiście sprawia, że widz w pierwszej kolejności zwraca uwagę na akcję i losy bohaterów, zaś propagandowa wymowa przekazywana jest w sposób podskórny, niezauważony. Całkiem dobrze radzi sobie w filmie Michał Żebrowski. Jego polski hetman to jedna z najlepiej zagranych postaci. Niestety, mimo swojego talentu brak Żebrowskiemu jednej acz niezbędnej w przypadku odgrywania czarnego charakteru cechy – charyzmy. Kiedy mówimy o "Gladiatorze" trudno nie wspomnieć o Joaquinie Phoeniksie, a w przypadku "Robin Hooda: Księcia złodziei" o Alanie Rickmanie. Żebrowski nikogo nie przyćmił, niczym poza gołą glacą nie zaskakuje. Tworzy solidną kreację i nic ponadto. Twórcy nie ustrzegli się niestety i wad. Przede wszystkim film jest za długi. Trwa prawie 2,5 godziny i swobodnie można byłoby go o pół godziny skrócić. Reżyser i scenarzysta garściami czerpali też ze wzorców hollywoodzkich. Poza wspomnianymi wyżej "Gladiatorem" i "Robin Hoodem" łatwo rozpoznamy sceny z "Piratów z Karaibów" a nawet "MacGyvera". Przez to film sprawia wrażenie obrazu niespójnego i chaotycznego. Zabrakło chyba dyscypliny. Twórcy nie potrafili zrezygnować z wszystkich pomysłów i niestety źle na tym wychodzą. Na zakończenie trzeba wspomnieć, iż "Rok 1612" ma jedną zaletę wyróżniającą go na tle hollywoodzkiej papki – brutalność. Rosjanie z lubością pokazują masakrowanych Polaków: oderwane kończyny, odcięte głowy, rozdarte trzewia. Posoka leje się całymi wiadrami i to robi wrażenie, zwłaszcza po kolejnej dawce bezkrwawych bitew amerykańskiej produkcji PG-13. W sumie dostaliśmy solidną produkcję fantasy, którą Rosja z dumą może pokazywać na świecie.
Rocznik '76. Absolwent Uniwersytetu Warszawskiego na wydziale psychologii, gdzie ukończył specjalizację z zakresu psychoterapii. Z Filmweb.pl związany niemalże od narodzin portalu, początkowo jako... przejdź do profilu