Recenzja filmu

Rocky 3 (1982)

Po wygranej walce z Apollo (Carl Weathers), życie Rocky'ego (Sylvester Stallone) układa się znakomicie. Wielokrotnie bez problemów broni tytuł mistrza, efektownie nokautując swoich przeciwników. Jednak czarnoskóry Clubber Lang (Mr. T) przerywa dobrą passę Balboy. Upokarza go przed kibicami wygrywając z nim już w drugiej rundzie. Po walce zszokowany Rocky dowiaduje się o śmierci swojego trenera Mickey'a (Burgess Meredith). Jest załamany i ma zamiar skończyć z zawodowym boksem. Z pomocą przybywa mu Apollo, który nie chce pozwolić, by tak zakończyła się kariera "Włoskiego Ogiera". Po trzech latach od premiery "Rocky'ego 2", Sylvester Stallone postanowił kontynuować historię słynnego boksera. Ponownie napisał scenariusz, zagrał główną rolę i zasiadł na stołku reżysera. Postanowił zmienić jednak trochę atmosferę filmu. Otóż w "Rockym 3" mamy znacznie więcej akcji. W ciągu całego filmu oglądamy aż trzy pojedynki co jest tego dużym dowodem. Walki są również dużo bardziej efektowne. Przykładowo emocjonujące stracie Balboy z Thunderlipsem granym przez Hulka Hogana, które mimo swej nierealności oglądało się rewelacyjnie. Muzyka także uległa zmianie. Stała się jeszcze bardziej dynamiczna niż w częściach poprzednich. Widać tu już kino lat osiemdziesiątych. Aktorsko film wypada bardzo dobrze. Szczególnie w swej roli podobał mi się Mr. T, który znakomicie wcielił się w brutalnego Clubber Langa. Na pochwały zasługują również pozostali aktorzy tacy jak Carl Weathers, Talia Shire, Burt Young, Burgess Meredith, o Sylvku nie wspominając.  Zmiany, które zaszły w tej części, nie wyszły filmowi ani na dobre, ani też na złe. Nadal jest to Rocky, którego dobrze znamy, jednak tło obrazu troszkę się zmieniło. Balboa nie jest już ubogim bokserem, lecz znanym na skalę światową zawodnikiem walczącym w największych miastach USA. Niektórym ten klimat może już nie pasować, ale ogólnie rzecz biorąc, naprawdę polecam.