Recenzja filmu

Wall Street (1987)
Oliver Stone
Michael Douglas
Charlie Sheen

Barbarzyńcy u bram

Na wstępie chciałbym ostrzec wszystkich, którzy filmu nie oglądali, przed możliwymi spojlerami. Starałem się je ograniczyć do niezbędnego minimum, ale nie mogłem ich w całości wyeliminować, jako
Na wstępie chciałbym ostrzec wszystkich, którzy filmu nie oglądali, przed możliwymi spojlerami. Starałem się je ograniczyć do niezbędnego minimum, ale nie mogłem ich w całości wyeliminować, jako iż jest to recenzja połączona z analizą i napisałem ją zarówno dla osób, które nie widziały filmu, jak i do tych, którzy film widzieli, a chcieliby się dowiedzieć czegoś więcej.

"Wall Street" to biblia dla osób z branży. Wystarczy wspomnieć tu fascynację tym dziełem brokerów w filmie "Boiler Room". Jest tam taka scena, w której bohaterowie cytują z pamięci "Wall Street", scena po scenie. To zupełnie tak jak z "Ojcem Chrzestnym", którego z kolei na pamięć zna każdy gangster ;-) Żarty żartami, ale Oliver Stone dokonał rzeczy bardzo trudnej - stworzył film, który podoba się osobom, które siedzą w temacie na co dzień, jak i zupełnym laikom. Widać tu pracę włożoną w dogłębne poznanie mechanizmów i rzeczywistości giełdowej, Stone świetnie porusza się po wzburzonych wodach finansjery, a zakulisowe realia i terminologia finansowa nie są mu obce.

Często jest tak, że reżyser albo robi porządny film dla wąskiej grupy docelowej, albo robi mierny film dla wszystkich. Wynika to stąd, że trudno jest zainteresować terminologią finansową osoby, które z giełdą nie mają nic wspólnego, a z finansami jedynie tyle, że dostają ileś tam na rękę pierwszego każdego miesiąca. Aby poszerzyć target, reżyser ubiera swoje dzieło w sztywne ramy hollywoodzkich konwencji, tematu dotyka powierzchownie i skupia się na aspektach kiczowych. Dokładnie tak postąpił Gabriele Muccino w "Pogoni za szczęściem", kręcąc film o brokerze giełdowym, celowo przesuwając jednak środek ciężkości na zupełnie inne aspekty - relacji ojca z synem, walki o przetrwanie i realizacji american dream. Stone podjął się więc trudnego zadania, kręcąc film naprawdę o Wall Street, a nie o niby-Wall Street i, moim zdaniem, odwalił kawał świetnej roboty. Wiadomo, to film fabularny z USA lat 80-tych, więc nie oczekujmy tu cudów - istnieją tu pewne przejaskrawienia, a film dotyka wielu aspektów, jednak wszystko to utrzymane jest w gęstym klimacie finansowego żargonu. Przez pryzmat finansów ukazana jest tu relacja ojciec-syn i finanse są tu fundamentem pod filozoficzne rozważania nad sensem posiadania, a chciwość okazuje się motorem napędowym naszych żyć: "Żądza wyjaśnia, streszcza i wyraża esencję ducha ewolucji. Żądza, we wszystkich swych postaciach - żądza życia, pieniądza, miłości, wiedzy, popycha w górę rozwój ludzkości."

Najbardziej jednak cieszy to, że tematyka giełdowa nie jest potraktowana tu po łebkach, na zasadzie - i tak nikt nie wie, o co chodzi, a Ci, co wiedzą, nas nie obchodzą, bo stanowią mały odsetek. Dzisiaj oczywiście zawód brokera (tłumaczony uparcie jako makler giełdowy, choć prawda jest taka, że mamy w Polsce zarówno brokerów, jak i maklerów i subtelności różnią te terminy, ale o tym można poczytać choćby na Wikipedii) wygląda zgoła inaczej niż w latach 80. Przede wszystkim tą tradycyjną funkcję brokera/maklera - pośredniczenie pomiędzy inwestorem a giełdą, czyli zawieranie w imieniu i na rzecz inwestora transakcji giełdowych, dzisiaj wykonują komputery. Transakcja wygląda tak: klient - komputer klienta - automatyczna bramka domu maklerskiego - giełda i nie ma tutaj miejsca dla maklera, niemniej pozostał odsetek klientów, którzy po prostu wolą zawierać transakcje telefonicznie. Maklerzy w dalszym ciągu, jako jedyni, posiadają bezpośredni dostęp do terminala giełdowego w Warszawie, ale to czym się głównie zajmują, to wydawanie rekomendacji, prognozowanie przepływów pieniężnych firm i ich wycena. Jeśli kogoś interesuje tematyka giełdowa, od siebie mogę polecić film "Rogue Trader" z Ewanem McGregorem, który w sposób może nieco bardziej kiczowy, ale również świetnie portretuje mechanizmy giełdowe.

O co więc chodzi w "Wall Street"? Film ten naturalnie posiada drugie dno, ale dosłownie i w lapidarnym skrócie chodzi o to, że tzw. "insider trading" jest jedyną drogą, aby skutecznie i regularnie zarabiać pieniądze na giełdzie. "Najcenniejszym towarem jest informacja. [...] Ludzie próbują trafić strzałkami do tarczy, kolego. Ja nie rzucam strzałkami. Ja idę na pewniaka." - mówi Gordon Gekko. Insider trading to transakcje dokonywane przez osoby mające dostęp do poufnych informacji. Insider trading nie jest nielegalny w Polsce, osoby z dostępem do poufnych informacji mogą zawierać transakcje na parkiecie, muszą jednak o tym informować rynek. Kluczowym warunkiem jest to, że nie mogą tego robić, gdy posiadają ważne informacje, o których jeszcze nie poinformowano rynku, a które mogłyby wpłynąć na kurs papierów wartościowych. Cała strategia Gordona Gekko opierała się na wykorzystywaniu poufnych informacji, aby "ograć" rynek. Jednak nie wszystkie transakcje, które zawierał, w świetle polskiego prawa byłyby nielegalne. Np. miał pełne prawo skupywać akcje firmy i nie upubliczniać jeszcze w tym momencie swoich zamiarów wobec niej, a które to zamiary miałyby wpływ na wysokość kursu. Jasne, wykolegowałby w ten sposób tych, którzy te pakieciki akcji mu sprzedawali, ale na tym właśnie polega ryzyko związane z tradingiem. Nie chcę tu za bardzo spojlerować, ale niektórych na pewno zaciekawiło, w jaki sposób można zarobić kupując firmę w celu jej likwidacji i przede wszystkim dlaczego kurs rynkowy nie uwzględnia możliwości jej likwidacji i nie wycenia jej w wartości godziwej? Na to pytanie jest prosta odpowiedź: dlatego że dotychczasowi akcjonariusze nie sygnalizują chęci likwidacji, a kurs dyskontuje pogarszające się perspektywy w przyszłości. Sytuacja taka na rynku nie zdarza się często, ale jest możliwa.

"Wall Street" jest jak zdrapka, bo pod tą wierzchnią warstwą kryją się mniej dosłowne pokłady filmowych mądrości. Sensem "Wall Street" nie jest krytyka kapitalizmu (gospodarki wolnorynkowej), jako systemu, w którym chciwość prędzej czy później na pewno przejmie stery i doprowadzi gospodarkę nad skraj przepaści. Nie. Mnie się wydaje, że to bardziej krytyka natury ludzkiej. Każdy system gospodarczy, religia, czy zbiór przepisów i praw działa tak długo, jak długo honorujemy jego zasady. A, że my jako ludzie najpierw tworzymy coś z niczego, a potem to niszczymy - no to cóż. Nie chcę tu brzmieć jak krzykacz z ambony, ale powiem tak: nie ma idealnego systemu, każdy ma swoje wady i zalety, ale zalety gospodarki wolnorynkowej zdecydowanie, w moim mniemaniu, przewyższają jej wady. Proszę jednak zauważyć, że tego typu gospodarki wolnorynkowej, jaka była w Stanach lat 80. nie ma już nigdzie na świecie, kryzys spowodował ogólne zwątpienie w "niewidzialną rękę" rynku i powrót do keynesowskiej polityki interwencjonizmu państwowego i wszechobecnych regulacji prawnych, co oczywiście dalekie jest od definicji gospodarki wolnorynkowej. A tajemna prawda, drodzy Państwo, jest taka, że cykle koniunkturalne są czymś najzupełniej naturalnym w gospodarce opartej na długu i kreacjonizmie pieniądza. Rynek, korzystając z lewara (kredyt powoduje przesunięcie inwestycji w czasie) przyspiesza wzrost gospodarczy, ale co pewien czas musimy za to "zapłacić" fazą kryzysu, a potem fazą depresji, w której to rynek dąży do samooczyszczenia (a państwo pompując pieniądze łagodzi skutki tego bolesnego upadku).

Jeśli wytrzymaliście do tej pory, jest wysokie prawdopodobieństwo, że film również Was nie znudzi. Wypadałoby z mojej strony napisać coś jeszcze o stronie technicznej wykonania filmu. Zdjęcia są naprawdę bardzo wysokiej klasy, często pojawia się na przykład ujęcie z penthousu, które obejmuje ogrom tej betonowej dżungli i jakby napawa się tym co człowiek potrafi osiągnąć, co potrafi zbudować. Dodać do tego pomarańczowe niebo, znikające Słońce za horyzontem i zamyśloną minę Sheena - rewelacja. To nie jest tak, że takie właśnie ujęcia przeważają w tym filmie - prowadzące do zadumy, one po prostu idealnie przeplatają się z tymi, które portretują brokerów w ferworze pracy, a u każdego przy biurku 10 monitorów, panuje ogólny chaos i cały czas słychać dźwięk dzwoniących telefonów. Kamera doskonale portretuje klimat tej pracy, pozostawia jednak miejsce dla poukładania myśli. Film zmontowany jest tak, że doskonale przemieszcza się pomiędzy finansowym żargonem, wielkimi przejęciami i transakcjami na giełdzie, a zwyczajną prozą życia. Tak jakby stara uchwycić się to, jak w tym całym wyrachowanym, pozbawionym emocji świecie funkcjonuje człowiek. Sheen jest świetny w tej roli i widz na pewno może się z nim utożsamiać, jednak to Douglas jest tym, który nas bardziej fascynuje, i któremu mądrości życiowe spływają z ust. Zasłużony Oscar dla Douglasa, a szkoda, że tylko dla niego, bo scenariusz, reżyseria i zdjęcia prosiły się o chociażby nominację. Muzyka też jest świetna, dość subtelna, wespół ze zdjęciami tworzy gęsty klimat.

Kończąc, polecam film wszystkim, nieważne, czy znasz się na giełdzie, czy chcesz się o niej czegoś dowiedzieć, czy nie - film powinien Cię zainteresować warstwą psychologiczną, drugim dnem scenariusza, no i przede wszystkim warstwą techniczną wykonania. A od siebie dodam, że film podobał mi się, jak oglądałem go po raz pierwszy w liceum i podoba mi się dalej po studiach ekonomicznych. Teraz film zyskał w moich oczach dodatkowy wymiar, niemniej fachowa wiedza wcale nie potęguje doznań płynących z filmu i nie zmienia jego wymowy. A jeżeli podobał Ci się ten film, polecam telewizyjne "Barbarians at the Gate", niewiele ustępuje, a mało kto o nim słyszał.
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Oliver Stone to jeden z najbardziej znanych i utytułowanych amerykańskich reżyserów. Trzykrotny zdobywca... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones