Recenzja filmu

Szukając siebie (2000)
Gus Van Sant
Rob Brown
Sean Connery

Basketball diaries

P i s a r z  to ponoć najsamotniejszy zawód świata. Ów pogląd zdaje się podzielać Gus Van Sant. Podzielać i jednocześnie weryfikować, bo w "Szukając siebie" jesień życia pewnego autora naznaczył
P i s a r z  to ponoć najsamotniejszy zawód świata. Ów pogląd zdaje się podzielać Gus Van Sant. Podzielać i jednocześnie weryfikować, bo w "Szukając siebie" jesień życia pewnego autora naznaczył wiosennym ciepłem młodzieńczej przyjaźni, która na powrót pozwoliła zaufać. Lepiej późno niż wcale, chciałoby się rzec.

Tragiczna wojenna przeszłość, która nie daje o sobie zapomnieć, zamknęła go w tchnącym pustką mieszkaniu na cztery spusty, od czasu do czasu pozwalając wejść jedynie zleconemu kurierowi, uzupełniającemu inwentarz pisarza - pisarza, który wydał ledwie jeden utwór. William Forrester, którego nie przemógł nawet sukces debiutanckiego "Avalon Landing", poświęcił się bowiem pisaniu do szuflady i lornetkowaniu ornitologicznych okazów Bronksu, odkąd – zdławiony nagłą śmiercią brata i niedługo później rodziców – stracił sens istnienia, tkwiący w urokliwościach dnia codziennego, które to pisarz właśnie, jak chyba nikt inny, potrafi dostrzec i wyłuszczyć. Stracił, lecz niespodziewanie odzyskał.

Od alienacji i zapomnienia uwolnił go szesnastoletni Jamal Wallace, znakomity koszykarz z sąsiedztwa, a po godzinach równie utalentowany prozaik, który ujął Williama swą pisarską erudycją. Przełamując z wolna bariery, Forrester staje się wreszcie jego nauczycielem, mentorem wytyczającym młodemu adeptowi ścieżki, które sam przed laty wydeptał. Ale Jamal, mimo że momentami – jak przystało na nastolatka, poczynającego dostrzegać złożoność świata – wzbrania się przed tym, od sędziwego Okniarza chłonie mimowolnie także naukę życia, a ich kolejne spotkania w zawalonym stertami książek mieszkaniu twórcy są jakby osobnymi, spontanicznymi lekcjami ponakłuwanymi aforyzmami, które w ustach mistrza słowa brzmią nie tylko pięknie, ale też prawdziwie.

W "Finding Forrester" Van Sant portretuje międzypokoleniową przyjaźń, którą nakłada na nowojorską szpaltę. Podkreślając jej zrytmizowany nurt jazzową ścieżką dźwiękową (Bill Frisell) oraz rozedrganymi kadrami (Harris Savides), które wzmagają charakterystyczną Wielkiemu Jabłku tonację, cierpliwie buduje więź jednającą głównych bohaterów. Bo nim szorstki w obejściu starzec zaprosi wreszcie za próg ciemnoskórego chłopaka, ten podejmie kilka tyleż śmiałych, co chybionych prób nawiązania kontaktu z enigmatycznym samotnikiem, który zdaje się mieć otoczeniu do zaoferowania coś więcej niż tylko cierpki komentarz rzucany natrętowi zza próchniejących drzwi. Reżyser, konstruując misternie zawiązywanie się relacji między obu pisarzami o wyraźnych cechach indywidualnych, uwiarygadnia więc tę część filmu, która dla całościowego odbioru jego fabularnego trzonu jest najważniejsza. Pozwala nieść się biegowi płynnej, logicznej, niepozbawionej psychologicznego zacięcia narracji, wokół której ogniskują inne składowe (problemy Wallace'a w nowej szkole, kiełkujące uczucie względem Claire, starzy znajomi od "kosza"), strukturalizujące kameralne, lecz niezwykle żywotne uniwersum.

"Szukając siebie" to znakomity, naładowany emocjonalnie dramat, który absorbuje snutą nieśpiesznie historią. I mimo że poprowadzono ją klasyczną, linearną nicią, nieprzewidującą drastycznego, wywracającego opowieść do góry nogami zwrotu akcji, przykuwa uwagę swą subtelną lirycznością, której nie zagłuszyły nawet raperskie pomruki z ulicy, a udane aktorstwo, zbalansowane wytrawną dojrzałością weteranów – Seana Connery'ego i F. Murray'a Abrahama – oraz młodzieńczym naturalizmem żółtodziobów - Roba Browna i Anny Paquin – tylko ją uwypukliło.     
1 10
Moja ocena:
10
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Widz, który obejrzał już w życiu parę filmów, chyba nie będzie mógł się odnaleźć na projekcji <a... czytaj więcej
Adam Pawłowski