Recenzja filmu

2012 (2009)
Roland Emmerich
John Cusack
Amanda Peet

Beautiful end of the world

To był najpiękniejszy koniec świata, jaki mi było dane zobaczyć podczas mojego życia. No, może nie najpiękniejszy, bo to trochę złe określenie, ale na pewno najbardziej niesamowity i widowiskowy.
To był najpiękniejszy koniec świata, jaki mi było dane zobaczyć podczas mojego życia. No, może nie najpiękniejszy, bo to trochę złe określenie, ale na pewno najbardziej niesamowity i widowiskowy. Film "2012" to absolutne wyżyny kinowej rozwałki, o jakiej do tej pory mogliśmy śnić. Roland Emmerich wzbił się na same szczyty i zaserwował nam wszystkie katastrofy naturalne, jakie można sobie wyobrazić. Na dodatek wszystko jest wyolbrzymione do tego stopnia, że jesteśmy świadkami wybuchu całego parku Yellowstone, który okazuje się gigantycznym wulkanem, oraz jesteśmy świadkami 1.5-kilometrowego tsunami.      To nie pierwszy film, w którym Emmerich sieje zniszczenie i spustoszenie, bowiem dzięki takim filmom jak "Dzień niepodległości" czy "Pojutrze" stał się królem wszystkich filmów katastroficznych, a "2012" tylko pokazuje, że nie ma nikogo ponad nim. Oczywiście, żeby móc tak dobrze odebrać film jak ja, trzeba się odpowiednio nastawić. Przede wszystkim trzeba wyłączyć myślenie i na czas oglądania filmu stać się śliniącym i bezmyślnym zombie, bo mądrość to ostatnia rzecz przydatna do odbioru tego filmu. Dziwią mnie wszyscy ci, którzy krytykują ten film za scenariuszowa głupotę i całkowity przerost wszystkiego nad treścią. Jest to film katastroficzny, no i też widzimy jak cała Ziemia powoli staje się jednym wielkim pobojowiskiem. Dla mnie to trochę tak, jakby narzekać na to, że w filmie komediowym nic nie straszyło, a w jakimś romantyku nie było żadnej sceny z udziałem niemieckiej armii nacierającej na Stalingrad. W filmie oprócz katastrof mamy jeszcze oczywiście kilku aktorów, którzy gdzieś przemykają pomiędzy kolejnymi scenami zrujnowanego Las Vegas i popadającego w całkowite zniszczenie Los Angeles. W filmie występują dwie perełki, John Cusack grający niespełnionego pisarza i ex męża oraz Danny Glover, któremu dana została przyjemność zagrania prezydenta Stanów Zjednoczonych, Thomasa Wilsona. No i jak każde perełki na szyi pięknej blondynki robią to, co mają, czyli świecą, a już na pewno nie wnoszą nic treściwego. Nie mówię oczywiście, że zagrali źle albo, że nie wczuli się w role tylko... są tylko dodatkiem do wszelkich wybuchów i zniszczenia. Co ciekawie, tak jak większość postaci w filmie po seansie od razu wylatuje z głowy, tak Zlatko Buric grający rosyjskiego miliardera Yuriego Karpova pozostaje w pamięci na długo ze swoją powtarzaną na każdym kroku kwestią "Good, it's very good". Emmerich nie byłby sobą, gdyby nie wcisnął każdej postaci podczas filmu mówienia samych mądrości niczym sam Dalajlama i w najmniej odpowiednich chwilach mówili najbardziej wzniosłe i patetyczne mowy. Jeśli kogoś kręci, gdy ktoś przemawia odwieczne mądrości o solidarności ludzkiej oraz o miłości i braterstwie, to ten film będzie spełnieniem jego najskrytszych marzeń. Szczególnie to czuć podczas przemówienia prezydenta do narodu na chwilę przed katastrofą, kiedy to miałem ochotę ze łzami w oczach wstać na baczność i zaśpiewać hymn Stanów Zjednoczonych. Co prawda strasznie już przegięli z romantycznymi kwestami dwojga głównych bohaterów, kiedy to w podtopionym luku ładowni zamiast jak najszybciej naprawić przeciek, ci zajmowali się patrzeniem sobie w oczka i czułym pocałunku. Tytułowe "2012" jest odniesieniem do teraz bardzo modnego mitu, że Majowie przewidzieli koniec świata na 21 grudnia 2012 roku, w samym filmie temat ten jest poruszany przez kilkanaście sekund, co mnie trochę zdziwiło zwłaszcza, że wiele osób może nie zrozumieć mimo wszystko, dlaczego akurat ten rok a nie inny jest tak związany z końcem świata.    Cokolwiek by mówić o tym filmie, dawno już nie byliśmy świadkami tak widowiskowych scen wszelkiej destrukcji i zniszczenia. Roland Emmerich udowodnił, że wszystko oprócz całkowitej i niesamowitej demolki go przerasta, co jednak powinniśmy mu wybaczyć. Film według mnie warto zobaczyć, ponieważ dzięki niemu możemy się dowiedzieć, jak daleko posunęła się już technika efektów specjalnych, a niebieskie smerfy Jamesa Camerona z "Avatara" nas jakoś odpychają. Jedyne, co mi pozostało, to życzenie sobie i wam dotrwania do 2012 roku i może w tym czasie Emmerich zrobi już następną cześć "2015 Decydujące zniszczenie" oparte na micie mongolskich pastuchów.      
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Mel Gibson jest chyba teraz najszczęśliwszym człowiekiem świata. W jednej z pierwszych kwestii w "Teorii... czytaj więcej
Roland Emmerich przyzwyczaił mnie, odkąd zobaczyłem w kinie "Dzień Niepodległości", do świetnego kina... czytaj więcej
Kiedyś dane mi było zobaczyć obraz interesujący w inny sposób niż inne. Nie był on wcale wart... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones