Recenzja filmu

Zakochany Goethe (2010)
Philipp Stölzl
Alexander Fehling
Miriam Stein

Bez weltschmerzu

Biografia Goethego, wielowątkowa, skomplikowana i mroczna, została tu sprowadzona do błahej historyjki z awanturniczym rodowodem.
Szekspir, Molier, Austen, a teraz Goethe. Ekranowa miłość tak bardzo pochłania klasyków literatury, że można mówić właściwie o nowym melodramatycznym podgatunku. Tyle że w przeciwieństwie do reszty towarzystwa Goethe kocha na pół gwizdka – film Philippa Stoelzla to produkcja stworzona z myślą o przedpołudniowej ramówce telewizyjnej. Ogląda się go bez bólu krzyża, ale też bez specjalnego podniecenia.

Młodego Johanna poznajemy na uniwersytecie, gdy w geście rebelii przeciw autorytetom strumieniem ciepłego moczu odlewa w śniegu wiekopomną frazę: "Pocałujcie mnie wszyscy w dupę!" (cytuję z pamięci). Odpowiedź na pytanie, jak długo będzie wiódł życie niebieskiego ptaka i utracjusza staje się jasna wraz z pojawieniem się na ekranie postaci Lotte Buff. Niedoszłego prawnika i wiejską dziewczynę połączy uczucie skazane na niespełnienie – Lotte została już przyrzeczona bogatemu adwokatowi. Pech chce, że jej przyszły mąż to jednocześnie zwierzchnik Goethego, zaś fircyk z lekkim piórem, nie wiedząc o planowanym mezaliansie, udziela mu sercowych porad. Stąd już tylko krok do zamienienia życia w fikcję. "Cierpienia młodego Wertera" rodzą się w bólu serca i duszy, w ciemnej i wilgotnej celi. Taka draka.  

Nie ma oczywiście nic złego w cofaniu się do młodości bohatera i budowaniu opowieści o Goethem na wzór popkulturowych mitów założycielskich (to samo spotkało Batmana, Bonda, ale też Ernesto Guevarę w "Dziennikach motocyklowych"). Gdyby film został zrealizowany z ikrą, był narracyjnie płynny, naszpikowany ostrymi jak brzytwa dialogami i orbitował w najwyższych emocjonalnych rejestrach, kupilibyśmy przecież każdą "wersję" Goethego. Niestety, nie jest. Jest letni i poprawny: sceny w założeniu dramatyczne przypominają teatr telewizji, miłosne podchody kojarzą się nieodparcie z pruderyjnym kinem kostiumowym. Alexander Fehling ma wdzięk i charyzmę, ale za blisko jego Goethemu do wypacykowanego, salonowego lewka, byśmy uwierzyli w wewnętrzne rozterki pisarza.    
 
Gdy tuż po finałowej scenie twórcy streszczają dalsze losy bohatera za pomocą serii plansz informacyjnych i przypominają, że "Cierpienia młodego Wertera" doprowadziły do fali samobójstw na Starym Kontynencie, podświadomie ujawniają największy feler swojego filmu. Biografia Goethego, wielowątkowa, skomplikowana i mroczna, została tu sprowadzona do błahej historyjki z awanturniczym rodowodem. Jeśli ktoś szuka w kinie właśnie takiej opowieści, weltschmerz mu nie grozi.
1 10 6
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones