Recenzja filmu

Goltzius and the Pelican Company (2012)
Peter Greenaway
F. Murray Abraham
Ramsey Nasr

Biblijne bezeceństwa okiem artysty-myśliciela

"Goltzius and The Pelican Company" jest więc przede wszystkim lekcją poglądową, która staje się intrygująca przez to, co zostało wykorzystane dla jej zilustrowania. to połączenie filmu, teatru,
Najnowszy film Petera Greenawaya doskonale pokazuje, jak bardzo zmieniła się mentalność naszego społeczeństwa (w każdym razie jego zainteresowania). Gdyby "Goltzius and The Pelican Company" powstało w czasach "Księdza" Antonii Bird, mogłoby z całą pewnością liczyć na tłumy kobiet i mężczyzn z różańcami w dłoniach, którzy modlitwą i własnymi ciałami broniliby dostępu widzom chętnym zobaczyć to dzieło. Bo też z punktu widzenia zażartych katolików to, w jaki sposób potraktował Greenaway Słowo Boże, trudno nazwać inaczej niż jawnym bluźnierstwem.



"Goltzius and The Pelican Company" inspirowany jest prawdziwą historią Hendrika Goltziusa, holenderskiego malarza i rytownika z przełomu XVI i XVII wieku. Postać ta od dawna fascynowała Petera Greenawaya. Fani jego twórczości rozpoznają nazwisko holenderskiego artysty, gdyż pojawiało się ono już we wcześniejszych filmach Brytyjczyka. Teraz, po raz pierwszy, Goltzius stał się głównym bohaterem jego obsesji. Film opowiada o pobycie Goltziusa i jego trupy artystycznej na dworze alzackiego margrabiego. Holender chce przekonać swojego gospodarza, by stał się jego mecenasem i pokrył koszty związane z jego działalnością artystyczną. Chce go skusić prowokacyjnymi ilustracjami Biblii. Aby margrabia w pełni zrozumiał jego zamysł, dokonuje "multimedialnej prezentacji" (jakbyśmy to dzisiaj określili), inscenizując sześć biblijnych przypowieści.

Zarys fabularny wydaje się dość prosty, jednak u Greenawaya nigdy nic nie jest tak oczywiste, jak to się na pierwszy rzut oka wydaje. "Goltzius and The Pelican Company" rozwarstwia się fabularnie i bardzo szybko okazuje się, że tylko jeden jego wymiar można zdefiniować jako "film", reszta staje się eksperymentem audio-wizualnym oraz doświadczeniem intelektualnym, wykładem z dziedziny historii sztuki, filozofii i teologii. Greenaway w sposób niezwykle odważny traktuje biblijne przypowieści. Dla niego (podobnie jak i jego bohaterów) żadne tabu nie istnieje, choć zarazem jest on (i bohaterowie) świadom tego, że w odbiorcach granice interpretacyjne są często mocno zaakcentowane. I na tym właśnie opiera się cały film: na intelektualno-emocjonalnej polemice z absolutem doktryny oficjalnej wykładni. Greenaway swoim filmem ilustruje podstawową, jego zdaniem, rolę sztuki, którą jest zadawanie pytań. Jednak pytania mają sens tylko wtedy, kiedy zmuszają do refleksji, do konfrontacji z aksjomatem, kiedy nie można na nie odpowiedzieć wyuczoną formułką. Dlatego sztuka musi przekraczać granice, a potem obalać granice, które sama na nowo dopiero co zdefiniowała.



"Goltzius and The Pelican Company" jest więc przede wszystkim lekcją poglądową, która staje się intrygująca przez to, co zostało wykorzystane dla jej zilustrowania. W tym filmie Biblia ukazana została jako historia grzechu, a nie stworzenia, pełna nagości, brutalności, bezeceństw. W rękach Greenawaya/Golztiusa jawi się jako rzecz dzika, nieokiełznana, zmysłowa, którą zinstytucjonalizowana religia wygładziła, wyczyściła, przycięła do zgrabnych nic niemówiących regułek. Greenaway rozsadza ten gorset moralny, a czyni to poprzez zmasowany atak na zmysły widza. "Goltzius and The Pelican Company" to połączenie filmu, teatru, muzyki, architektury, fotografii, malarstwa i wielu innych sztuk wizualnych, by stworzyć wyjątkowe w swej złożoności przeżycie. Dla widzów, którzy nie są obeznani z twórczością Greenawaya, jego najnowsze dzieło będzie z całą pewnością zaskoczeniem i wielkim przeżyciem. Zostaną oszołomieni zarówno swobodnym traktowaniem cielesności, jak i erudycją reżysera. Wizualne sztuczki przykują uwagę swoją nieortodoksyjnością, kuszącą kompozycją, nietuzinkowymi zestawieniami dźwięków, barw i tekstur.

Ci jednak, którzy pamiętają jego wcześniejsze dokonania, mogą poczuć się trochę rozczarowani. Greenaway wydaje się tu jedynie markować odwagę artystyczną w przekraczaniu granic. Jego wizualne pomysły są wtórne i choć atrakcyjne dla oka, to jednak w gruncie rzeczy puste emocjonalnie dla każdego, kto nie czuje silnej więzi z Biblią i jest w stanie przejść do porządku dziennego nad oferowaną przez reżysera i jego bohaterów interpretacją. Sam wykład na temat historii sztuki pozostaje fascynujący, ale w żadnym momencie nie stanowi wystarczającego uzasadnienia dla filmu. Z tych wszystkich powodów "Goltzius and The Pelican Company" polecam szczególnie tym widzom, którzy nie znają zbyt dobrze twórczości Brytyjczyka. Może ich bowiem zachęcić do zapoznania się z jego najlepszymi dziełami.
1 10
Moja ocena:
6
Rocznik '76. Absolwent Uniwersytetu Warszawskiego na wydziale psychologii, gdzie ukończył specjalizację z zakresu psychoterapii. Z Filmweb.pl związany niemalże od narodzin portalu, początkowo jako... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones