Recenzja filmu

Czyż nie dobija się koni? (1969)
Sydney Pollack
Jane Fonda
Michael Sarrazin

Bieg ku śmierci

Gdyby zrobić ranking najbardziej gorzkich filmów w historii kinematografii, film Sydneya Pollacka zająłby niechybnie jedno z wyższych miejsc. Amerykański reżyser spróbował bowiem przedstawić
Gdyby zrobić ranking najbardziej gorzkich filmów w historii kinematografii, film Sydneya Pollacka zająłby niechybnie jedno z wyższych miejsc. Amerykański reżyser spróbował bowiem przedstawić uniwersalną formułę dla ludzkiej egzystencji i ubrać ją w metaforyczne szaty. A kiedy życie (szczególnie człowieka XX i XXI wieku) staje się pretekstem do alegoryzowania, ciężko jest liczyć na optymizm. Pollack zaczerpnął trochę z eksploatowanego przez stulecia motywu theatrum mundi, uzupełniając to o szereg współczesnych mu rekwizytów i elementów charakterystycznych dla XX wieku, co więcej, aktualnych także dzisiaj.

Akcja "Czyż nie dobija się koni?" rozgrywa się właściwie w jednym miejscu. Jest to sala (a także kilka przyległych pomieszczeń), na której organizowany jest konkurs tańca. Najbardziej wytrwała para - a więc ta, która przetańczy najwięcej godzin - zdobędzie główną nagrodę: 1500 dolarów. Chętnych jest wielu, ale spośród kilkudziesięciu par, które biorą udział w zawodach, widz poznaje bliżej tylko kilka. Jest to zgorzkniała i depresyjnie usposobiona Gloria (Jane Fonda), jej partner z przypadku - Robert (Michael Sarrazin), energiczny, acz nie pierwszej młodości Marynarz (Red Buttons), zdesperowana para oczekująca dziecka, a także początkujący aktorzy, którzy marzą o grze w Hollywoodzie. Osobnym przypadkiem jest organizator konkursu i wodzirej tegoż - Rocky (za tę rolę Gig Young otrzymał Oscara). Pary tańczą, rozmawiają, a publiczność patrzy...kto zwycięży?

Nie, to w zasadzie nie jest ważne. Dość szybko się o tym przekonujemy. Im dłużej film trwa, tym pomysł reżysera staje się dla nas bardziej czytelny. Pollack był bardzo skrupulatny w budowaniu swojej uniwersalnej przenośni. Współzawodnictwo, rozstania, powroty, śledzenie innych, samotność, zdrada, pogoń za pieniędzmi, śmierć, nagroda, która okazuje się niewspółmierna do poniesionych kosztów - czyż nie brzmi to znajomo? Tak, to jest życie. Wszystko ujęte zostało w mechanizm uruchomiony przez reżyserski zamysł, nawet takie szczegóły, jak to, że publiczność zaczyna się bardziej interesować tańczącymi, kiedy ci są bliżsi sukcesu. Pollack fantastycznie umieścił to wszystko na skromnym planie. Fantastycznie i gorzko, bo tam gdzie nie ma transcendencji, tam nie ma celu - albo jest on właśnie niewspółmierny do poniesionych kosztów - a nasze życie okazuje się tylko absurdalnym i szaleńczym biegiem w stronę śmierci. "Bóg" w filmie Pollacka podlicza nędzne zyski i rozlicza z poniesionych kosztów, a na metafizykę człowiek dostaje tyle czasu, ile dostał Robert, oglądając przez moment zachód słońca przez uchylone drzwi. Pesymizm ma to siebie, że jakoś bardziej mu po drodze z prawdą, przynajmniej w przeświadczeniu wielu ludzi, stąd dzieło Pollacka ma dużą siłę perswazyjną.

W ten spójny i pesymistyczny obraz klinem wbija się tytułowe pytanie i refleksja rodem ze współczesnych dyskusji na temat eutanazji. Widzimy bowiem zmęczonych życiem ludzi; ludzi zużytych; ludzi doszczętnie zblazowanych; na dobrą sprawę widzimy świat Zachodu i co z tym fantem mamy zrobić? My nic nie mamy robić. Słabi odpadną sami, dlatego pytanie i wątek z nim związany, wydają mi się bezzasadne. To pytanie nie ma prawa utrzymać się na jakimkolwiek poziomie merytorycznym, chyba że będzie to poziom dyktowany przez totalitaryzm.

Osobny rozdział dzieła Pollacka stanowią aktorzy i ich gra. Jane Fonda w roli Glorii jest od początku niezwykle absorbująca. Jednak z czasem zaczyna nas coraz bardziej męczyć, analogicznie do zmęczenia, które sama zaczyna odczuwać. Uświadamiamy sobie, że ta osoba jest już wyprana z życia, a jej magnetyzm prowadzi w ślepą uliczkę gorzkiego pesymizmu. Pod cynizmem i chłodem wcale nie kryją się pulsujące emocje i pragnienia. Ona naprawdę jest już martwa wewnętrznie. To nie jest zarzut w stronę aktorki. Przeciwnie, to naprawdę świetna rola. Fonda skupiała na sobie moją uwagę aż do sceny pod prysznicem, kiedy to Susannah York w roli Alice zabrała moje myśli. Znamienne, że jej chorą duszę dostrzega się tak późno, podczas gdy wcześniej widzi się tylko powierzchowne i puste piękno. Na pewno przy wyrazistych kobiecych sylwetkach słabiej wypadli partnerujący im mężczyźni, w tym Michael Sarrazin, ale to wynika z wysoko wywindowanego, przez wspomniane panie, poziomu gry. Wyjątek stanowi tajemnicza postać Rocky'ego, rubasznego, energicznego wodzireja, trochę demiurga, trochę typowego kapitalisty liczącego na zyski. Gig Young odnalazł się we wszystkich tych rolach i zasłużenie otrzymał za swoją kreację Oscara.

Pollack dołożył swoją cegiełkę do licznych mniej radosnych wizji naszego życia, i jest to cegiełka nie byle jaka. Mówi ona przecież przede wszystkim o kondycji człowieka współczesnego, i to w sposób niezwykle przejmujący i przekonujący. Trudno jest nam wyzwolić się z przeświadczenia, że jesteśmy tylko świadectwem powtarzalności organizmów w kole tych samych zdarzeń. Coś musi być na rzeczy, skoro tak wielu osobom, przerażające i fenomenalne zarazem sceny z filmowego maratonu pozostają w pamięci na bardzo długo.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Kiedy koń odpada z wyścigu z połamanymi nogami, nie będzie się długo męczyć. Gdy my odpadamy z wyścigu... czytaj więcej
Dawno temu, w 1969 roku Sydney Pollack nakręcił film o uczestnikach pewnego maratonu tanecznego,... czytaj więcej
Czyż nie dobija się koni? Zmęczonych życiem, chorych, bez szans na normalną przyszłość. Uśmiercenie to... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones