Recenzja filmu

Inaczej niż w raju (1984)
Jim Jarmusch
John Lurie
Eszter Balint

Bo do tego trzeba dorosnąć

Stało się to pewnego wieczoru. Wówczas, wylęgając swe gnaty na okupowanej łożnicy, robiłam powtórkę z cowieczornego programu, znaczy się przerzucałam po kolei wszystkie kanały w TV, w czym każdy
Stało się to pewnego wieczoru. Wówczas, wylęgając swe gnaty na okupowanej łożnicy, robiłam powtórkę z cowieczornego programu, znaczy się przerzucałam po kolei wszystkie kanały w TV, w czym każdy co najmniej z trzy razy. Znużona miałam już zrezygnować z wpatrywania się w pudło (zwane odbiornikiem) na rzecz wpatrywania się w ekran monitora komputerowego, gdy wymknął mi się palec, wciskając guziczek z cyfrą 8, pod którą to krył się w telewizorze program o nazwie TV 4. I wtedy właśnie nastąpił mój pierwszy kontakt z "Inaczej niż w raju". "Stranger Than Paradise" jest opowieścią o rozbiciu szklanej kuli, zawierającej w sobie treść, składającą się z marzeń. Kuli, która pęka pod naporem rzeczywistości. USA to w oczach wielu obcokrajowców synonim sukcesu i dobrobytu. Stany Zjednoczone są dla nich magiczną krainą, w której każdy byle biedak może bez większego wysiłku zmienić się w multimilionera. W mniemaniu takich ludzi pieniądze rosnące tam niczym kokosy na palmie, pozwalają na to, by zwykły fryzjer czy prosta sprzątaczka w kilka miesięcy dorobili się willi z basenem, otoczonej Ogrodami Elizejskimi i porsche w garażu tego swojego pięknego domostwa. Ale w rzeczywistości wcale nie musi być tak sielsko. Jim Jarmusch odważył się tutaj na pokazanie drugiej - tej gorszej strony medalu. Strony, którą jest świat brudnych ulic, gdzie włóczą się bez celu zwykli szarzy ludzie, a także melinowanych i zaniedbanych mieszkań, w których mieszkańcy spędzają wolne chwile na oglądaniu TV i spożywaniu przy tym "gotowych posiłków" - do kupienia na każdym rogu (czyli jak to powiedział Willie - na TV-obiedzie). Jarmusch odważył się tutaj na zaburzenie mitu o idealnej Ameryce. Zakpiwszy sobie z typowego sposobu postrzegania tego "lepszego świata", zrównał on z ziemią urastające do rangi wszechdoskonałości państwo. Bohaterami filmu jest troje młodych ludzi, którzy wiodąc swoje szare, monotonne i pozbawione sukcesów, tak przecież przypisywanych społeczeństwu USA, życie, próbują stwarzać imitację bycia prawdziwymi Amerykanami. Pragną znaleźć swoje miejsce w tej przerażającej nudą i pełnej schematów rzeczywistości. Udają się więc w podróż po Stanach. Film został nakręcony w dosyć niebanalny sposób. Czarno-biały obraz sprawia, że wizja "szarej rzeczywistości" staje się wręcz dosłowna. Brak nienaturalnego, a spotykanego w filmach dosłownie na każdym kroku "myślenia na głos" dodaje dużo realizmu (bo w końcu kto normalny na jawie gadałby sam do siebie?). Długie, pełne milczenia chwile, dają widzowi pole do popisu - można próbować odgadnąć emocje bohatera na podstawie samych gestów. Pod tym względem można by uznać korzyść z filmu za podwójną, bo pierwszą jest przyjemność z oglądania, a drugą dodatkowy trening umysłowy. Sposób przedstawienia całego obrazu, długie ujęcia i wszystko ogółem daje poczucie zupełnego naturalizmu. Śledząc losy bohaterów, widz ma wrażenie, że przed oczami stoi mu nie aktor, nie film, ale samo życie. Życie niczym kręcone na żywo pod wpływem chwili. Faktem jest, że do takiego filmu trzeba dojrzeć. Nie każdy bowiem zrozumie, że prostota była zamierzona, a reżyser rezygnując z akcji, konfliktów i dramaturgii miał zamiar ukazać banał i bezcelowość codzienności.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
"Stranger than paradise" to drugi film Jima Jarmuscha. Pierwszy pt. "Nieustające wakacje" był... czytaj więcej
Jarmusch, Jarmusch, Jarmusch. Kim jest Jarmusch? To jasne dla każdego fana kina tak samo jak to z jakiej... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones