Recenzja filmu

Władcy wojny (2007)
Peter Ho-Sun Chan
Jet Li
Andy Lau

Braterstwo wrogiej krwi

Wojenna część filmu wydaje się najbardziej atrakcyjna z punktu widzenia właściciela biletu – następujące po sobie sekwencje batalistyczne nacechowane są epickim rozmachem i odpowiednio
Było nas trzech, w każdym z nas inna krew, ale jeden przyświecał nam cel: za kilka lat mieć u stóp cały świat, wszystkiego w bród  – mógłby zanucić rzewnie we "Władcach wojny" Jet Li, gdyby tylko znał język polski i był fanem Perfectu. W filmie Petera Chana gwiazdor wciela się w postać XIX-wiecznego chińskiego generała, którego armia zostaje sponiewierana przez zbuntowanych powstańców. Bohater przeżywa masakrę dzięki przydatnej umiejętności udawania trupa. Teraz nie może się jednak pokazać na cesarskim dworze, ponieważ okrył się hańbą. Gdy na swojej drodze spotka bandę wieśniaków napadających na konwoje z żywnością, zaproponuje ich przywódcom układ: zamiast działać poza prawem, mogą założyć wojskowe mundury i pomóc mu rozprawić się z buntownikami. W ten sposób Ma Xinyi, Cao Er-Hu i Zhang Wen-Xiang, teraz jako zaprzysiężeni bracia krwi, wyruszają na wojenną wyprawę. Ta część filmu wydaje się najbardziej atrakcyjna z punktu widzenia właściciela biletu – następujące po sobie sekwencje batalistyczne nacechowane są epickim rozmachem i odpowiednio bombastycznym nastrojem. Przebity olbrzymią włócznią  generał potrafi jednocześnie dowodzić oddziałem i tłuc mieczem wrogów. Gdy opada jednak bitewny kurz, a z twarzy udaje się zmyć zaschniętą krew, zaczyna się prawdziwy dramat. Okazuje się bowiem, iż proste przesłanki, którymi kierowali się początkowo bohaterowie, nie mają szans w zderzeniu z polityczną pragmatycznością. Rozłam pogłębia dodatkowo romans  Ma Xinyi z kobietą przyjaciela... Chan formułuje wówczas swój film na kształt szekspirowskiej tragedii, ale brak mu talentu i przenikliwości Akiry Kurosawy, aby potencjał kryjący się w fabularnym granicie przekuć we wstrząsającą rzeźbę. Wynika to pewnie po części z winy aktorów, którzy grają zazwyczaj na poziomie inscenizacji bitwy pod Grunwaldem. No dobra, przesadzam, ale nietrudno zaśmiać się na całe gardło, gdy Jet Li z kolegami wywrzaskuje ekspresyjnie większość kwestii. "Władcy wojny" wypadają najciekawiej, kiedy nad fabułą unosi się duch Machiavellego. Ów włoski pisarz stwierdził kiedyś: Wybieramy najczęściej rozwiązania pośrednie, które są najgorsze ze wszystkich, a to dlatego, że nie potrafimy być ani całkiem źli, ani całkiem dobrzy. Bohaterowie filmu Petera Chana, zawieszeni między ideałami a pragnieniem dominacji, chcą dobrze, ale postępują tak jak zawsze.
1 10
Moja ocena:
6
Zastępca redaktora naczelnego Filmwebu. Stały współpracownik radiowej Czwórki. O kinie opowiada regularnie także w TVN, TVN24, Polsacie i Polsacie News. Autor oraz współgospodarz cyklu "Movie się",... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Od filmu z Jetem Li można by zazwyczaj oczekiwać szybkiej akcji, masy spektakularnych pojedynków, niezbyt... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones