Recenzja filmu

Miasto ślepców (2008)
Fernando Meirelles
Julianne Moore
Mark Ruffalo

Cicha apokalipsa

Kino środka. Czyli punkt przecięcia się wygórowanych ambicji filmowców z średnimi możliwościami przekazu i sposobem dotarcia do konkretniej liczby odbiorców. "Miasto ślepców" poniekąd dowodzi, że
Kino środka. Czyli punkt przecięcia się wygórowanych ambicji filmowców z średnimi możliwościami przekazu i sposobem dotarcia do konkretniej liczby odbiorców. "Miasto ślepców" poniekąd dowodzi, że niektóre słynne powieści ciężko jest przełożyć na język kinematografii. Zapewne nie zdali sobie z tego sprawy dwaj panowie. Jeden z nich zagrał nawet złodzieja w tym filmie (scenarzysta). Drugi tradycyjnie siedział na stołku reżyserskim. Sorry za nieprzygotowanie się do recenzji, ale niestety nie dowiedziałem się za ile sprzedano prawa do ekranizacji słynnej książki noblisty José Saramago pod tym samym tytułem. Istotny był warunek zawarty pomiędzy mężczyznami: film nie mógł być kręcony w żadnym znanym mieście. Ostatecznie plan filmowy zawitał do Ameryki Południowej, a całe przedsięwzięcie rozgrywało się na terenach Brazylii i Urugwaju. I ja się pytam. Czemu nie można było wspaniałego settingu tych miast wykorzystać w filmie? Pora na odtrutkę.

Film specjalnie nie kipi informacjami dotyczących settingu i wątku przyczynowo-skutkowego. Ot, widz od razu zostaje wrzucony w wir zdarzeń. Owe zdarzenia będziemy obserwować jak w kalejdoskopie.

Tajemnicza epidemia paraliżuje całe miasto. Kiedy pierwsza osoba oślepła, uznano to za dziwaczny przypadek medyczny. Pacjent zamiast ciemnoty widział światło. Brak większej przyczyny, intrygujący wypadek. Wkrótce dochodzi jednak do rozpowszechnienia. Na ślepotę zapada coraz więcej ludzi. Władze nie panują nad całą zaistniałą sytuacją i zaczyna zjadać własny ogon. Posuwają się do tego, że postanawiają wszystkich ślepców umieścić w zakładzie psychiatrycznym, pilnie strzeżonym przez strażników w specjalnych kombinezonach. 

Szeroki wachlarz gatunkowy, który nam serwuje reżyser Meirelles, ukazuje nam w sposób konsekwentny apokalipsę od środka. Zdolność niewidzenia w świecie gdzie zniknęły podstawowe czynniki funkcjonowania społeczeństwa, odbija się szerokim echem na tło filmu. Ogromny szpital psychiatryczny, który izoluje resztę społeczeństwa od ślepców, przechodzi metamorfozę autodestrukcji, w której człowiek już niefunkcjonujący tak jak kiedyś ulega nagłemu zezwierzęceniu. Gdy kończą się zapasy żywności, dotknięci tą zarazą postanawiają utworzyć hierarchię, na czele której stoi ślepiec z nabitą bronią. Huk wystrzału z pistoletu wystarczy, aby reszta zaślepionego bydła uklękła na kolana. Co z tego, że nawet w takiej sytuacji mógłby sobie odstrzelić stopę? W psychiatryku zaczął panować reżim, a wyniku braku jakichkolwiek środków do życia kobiety postanawiają się oddać w ręce wyżej stojących ślepców. Brzmi jak absurd, ale widać, że ambicja pokazania totalnego zezwierzęcenia w społeczeństwie, które uległo już sporej degradacji, przerosła samych filmowców. Nie pomógł grupowy gwałt, bunt, ucieczka, walka o zapasy jedzenia, etc.

W samy środku tego pierdolnika znalazła się jednak widoma. Wirus nie dotknął jej na takim poziomie jak reszty. Niosąca w sobie przeciwciała trafiła tutaj tylko z jednego powodu, Ze względu na męża, do którego los sprowadził pierwszego niewidomego. W efekcie mamy do czynienia z ciekawym kontrastem. Udało się zachować zderzenie dwóch światów, przedstawiających dramat zarówno tych niewidomych jak i tych widzących. Ów proceder przełożono na język techniczny filmu. Sterylne ujęcia, zabawa ze światłem i przejścia z jednej klatki na drugą, sprawia, że dosłownie widzimy jak "biała ślepota" zbiera żniwo, przechodząc z jednego nosiciela na kolejnego.

Nie trudno jednak nie odpędzić się od złudnego wrażenia, że ekspansja fabularnej miernoty wzięła górę nad ukazaniem oblicza apokalipsy. Świetna scena z deszczem nie rekompensuje głupich i nieprzemyślanych wątków, które nijak się mają do dalszego przebiegu fabuły. A ten bywa ślamazarny i wykastrowany z jakichkolwiek twistów czy mało przewidywalnych zagrań. Szkoda, bo status tego akurat reżysera zobowiązuje. "Miasto Boga", "Wierny ogrodnik" to przecież nie są średniaki, obok których na półce postawimy oscarowe perełki. "Miasto ślepców" choć początkowo intryguje, jest nikłym tworem, w którym stężenia pierwiastka crapu objawia się w najmniej spodziewanym momencie. Strona techniczna filmu to jednak małe mistrzostwo świata. Lecz, jak wiemy doskonale, to nie wystarczy. U mnie większych "emołszyn" nie stwierdzono. Czas chyba przerzucić się na blockbustery...
1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Samuraj Zatoichi ("Zatoichi"), spytany dlaczego udawał ślepca, powiedział: z zamkniętymi oczami... czytaj więcej
Czy zdarzyło wam się czekać z niecierpliwością na film, stworzony na podstawie przeczytanej przez was... czytaj więcej
Po takich wyczynach Fernando Meirellesa jak "Miasto Boga" czy "Wierny ogrodnik" można było spodziewać... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones