Recenzja filmu

Kochajmy się od święta (2015)
Jessie Nelson
Alan Arkin
John Goodman

Cooperowie ratują Święta

W obsadzonym gwiazdami utworze Nelsona z offu pobrzmiewa głos narratora, który nie tylko interpretuje za nas myśli bohaterów, ale jest również przewodnikiem po ich wspomnieniach - zarówno tych
Kino uczy, że Święta to zarazem czas moralnego rozrachunku i pora wielkiej marketingowej ofensywy. Z jednej strony odbudowywanie zerwanych więzi, zaglądanie w głąb siebie, celebrowanie rodzinnych rytuałów. Z drugiej - oblężenie sklepów, niepohamowana konsumpcja i legiony bezrobotnych mikołajów na ulicach. Co ciekawe, film Jessie Nelson jest idealnym odzwierciedleniem obydwu narracji. Sprawia wrażenie powstałego w arkuszu kalkulacyjnym, na zamówienie wytwórni, która przecież musi na Świętach zarobić. A jednak za parawanem tej bezdusznej formuły kryje się bezpretensjonalna opowieść o poszukiwaniu bliskości. 


Cooperowie wiedzą doskonale, że z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciu. Nestorzy rodu (John Goodman i Diane Keaton) starają się ukryć przed dziećmi nadchodzący rozwód, przynajmniej do czasu aż wszyscy wyleczą się ze świątecznej gorączki. Hank (Ed Helms), którego kolejne porażki przyprawiły o nawyk nerwowego chrumkania, rozwód ma już za sobą, a teraz sen spędzają mu z powiek poszukiwania pracy. Uwikłana w romans z żonatym mężczyzną Eleanor (Olivia Wilde) drepcze po własnych śladach na lotnisku, bo każde spotkanie z matką to dla niej obietnica wykładu o życiu i związanych z nim powinnościach. Czarna owca familii, kleptomanka Emma (Marisa Tomei), jest trenerem rozwoju osobistego, co szybko okazuje się sublimacją normalnych relacji z innymi ludźmi. Każdy czegoś się wstydzi i przed czymś ucieka, wszyscy wydają się zmęczeni, nieufni, odgrodzeni od świata wysokim murem. Oczywiście, zatroskani scenarzyści podrzucą bohaterom szansę na odkupienie win przy świątecznym stole. I jak nietrudno się domyślić, będziecie potrzebować chusteczek, gdy wreszcie im się uda. 

W obsadzonym gwiazdami utworze Nelson z offu pobrzmiewa głos narratora, który nie tylko interpretuje za nas myśli bohaterów, ale jest również przewodnikiem po ich wspomnieniach - zarówno tych szczęśliwych, jak i bolesnych. To anachroniczny zabieg, który zamienia całość w wielką księgę przysłów i sentencji, a scenarzyście pozwala bić samego siebie w konkursie na złe pisarstwo. Na szczęście reżyser, do spółki z prowadzoną pewną ręką obsadą, potrafi przekuć słabości tekstu w siłę całego filmu. Każdą eskalację napięcia rozładowuje humorem, a każdą dętą sytuację szybko kontrapunktuje gagiem albo ironią, która czasem sprowadza się do prawie niezauważalnego grymasu na twarzy aktora lub zaledwie jednej linijki dialogu. Świetna jest zwłaszcza Wilde w duecie z Jakiem Lacym. Starcie wyzwolonej, wierzącej raczej w Ninę Simone niż w Najwyższego demokratki z bogobojnym i umundurowanym republikaninem szybko zamienia się w pojedynek dwojga zabawnych i czarujących hipokrytów.  

   

O tym, że taka polifoniczna forma doskonale rymuje się ze świętami Bożego Narodzenia, nie trzeba nikogo przekonywać. Rodzinny dom jest wówczas miejscem, w którym krzyżują się ścieżki paru pokoleń, a w idealnym świecie jest to również czas wybaczania, drugich szans i tym podobnych, wzniosłych spraw. Nelson pokazuje, że czasem do zbudowania takiego świata potrzebne są wyłącznie iskry, które przeskakują między nami; dobre, złe, ale przede wszystkim niewygasłe emocje. Jak na film, który ma nam przesłodzić Boże Narodzenie, to naprawdę całkiem sporo. 
1 10
Moja ocena:
6
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones