Recenzja filmu

Coś (2011)
Matthijs van Heijningen Jr.
Mary Elizabeth Winstead
Joel Edgerton

Człowiek człowiekowi Obcym

Fala remake'ów przetacza się przez Hollywood niczym tsunami przez ocean. Porównanie takie nie jest bezpodstawne - o jednym i drugim zjawisku można powiedzieć, że w większości przypadków ich efekt
Fala remake'ów przetacza się przez Hollywood niczym tsunami przez ocean. Porównanie takie nie jest bezpodstawne - o jednym i drugim zjawisku można powiedzieć, że w większości przypadków ich efekt jest katastrofalny. Oczywiście, nie można uogólniać, ale kiedy kolejne wytwórnie wyciągają z szaf rozmaite trupy (choć trzeba przyznać, że są one niekiedy bardziej żywotne od produkcji nowszych) efekt jest w najczęściej znany, zanim na planie padnie pierwszy klaps.

Liczyłem, że z "Coś" będzie inaczej. Po pierwsze, oryginał oparty był na świetnym pomyśle o ogromnym potencjale. John Carpenter, reżyser pierwowzoru, postawił nie tylko na strach, ale i na analizę ludzkich zachowań w sytuacjach ekstremalnych i przy całkowitym braku zaufania do innych. Nic, tylko korzystać z klasyki. Po drugie, za reżyserię zabrał się debiutant, nie zmanierowany jeszcze światem Hollywoodu i jego wymogami, co dawało nadzieję na kino świeże i niesztampowe. Twórcom udało się również pozyskać młodych, bardzo dobrze zapowiadających się aktorów, posiadających już jednak spore doświadczenie. Powinno być świetnie. A jest źle.

Być może w dużej mierze za porażkę odpowiada fabuła. Wypełniona akcją, w której jest miejsce na wybuchy, bieganie z miotaczem ognia i eksplorację (okolic) statku kosmicznego, przypomina bardziej kolorowy komiks dla dwunastolatków niż klimatyczne kino grozy. Niby mamy stację badawczą na Antarktydzie, niby jest i obcy, ale mniej więcej tyle pozostało z fabuły pierwowzoru (czy, jak się okazuje na końcu, paradoksalnie - sequela). Reszta to nowsze dodatki. Oto na stację badawczą przybywa pani paleontolog, Kate (Mary Elizabeth Winstead), która ma pomóc w badaniu istoty wydobytej spod lodu. Wyciągnięty obcy okazuje się jednak zadziwiająco odporny na wieloletnie leżenie pod lodem i ucieka. Od tej pory kosmita zaczyna przybierać różne postaci, imitując żywych ludzi i wyżynając po kolei członków ekspedycji. Nie zabraknie również trupów, które padną w bratobójczej walce.

Pomijam fakt, że protagonistka nie jest nawet w połowie tak charyzmatyczna, jak Kurt Russell i na dłuższą metę najzwyczajniej w świecie irytuje. Pomijam też fakt, że wykreowano ją na postać idealną: nadzwyczaj inteligentną, zdolną, o świetnych umiejętnościach przywódczych. Najbardziej irytuje jednak, że Kate (jak i większość pozostałych postaci) to plastikowe manekiny porozstawiane na planie. Nie odczuwają ekscytacji znalezionym obcym, nie wykazują strachu, gdy Coś po kolei ich zabija. Niby są czasem przerażeni, raz na jakiś czas nawet krzykną, ale generalnie - to mięso armatnie. Od początku też oczywiście wiadomo kto przeżyje, a kto padnie trupem, więc nici z niespodzianek. W filmie Carpentera występowali prawdziwi ludzie, stąd ich dylematy, poczucie przerażenia i osaczenia zdawały się autentyczne. Tutaj niespecjalnie jest komu kibicować, uczucie zagrożenia zostało sprowadzone do biegania z miotaczem ognia, a osaczenie - do walenia znienacka w drzwi.
W oczy rzucają się również liczne błędy techniczne. Miotacze ognia rozpylają płomienie na mniej niż cztery metry, a wyposażenie stacji pali się opornie, generując przy tym znikome ilości dymu. Śnieżyca, która miała uniemożliwić komunikację lotniczą i rwała połączenie radiowe, okazała się całonocnym opadem (większe widywałem tej zimy za oknem). Kate ma ledwie zaczerwienione od mrozu policzki i zero sadzy na twarzy (przypominam, że podpaliła pół stacji badawczej). Obcy natomiast... Cóż, nazwanie go inteligentną formą życia jest sporym nadużyciem. Wprawdzie kiedy poluje na męskich członków ekipy wykazuje się względną przebiegłością, ale chcąc złapać Kate zupełnie idiocieje. Mimo, że w ułamku sekundy potrafi zmieniać kształt, nie potrafi przejść przez tunel, by dopaść główną bohaterkę. Na końcu zaś połyka granat, niczym smok wawelski barana z siarką i... Pęka.
Oryginał przygniatał klaustrofobią i poczuciem niepewności. Jeżeli Carpenter silił się na efekciarstwo to tylko po to, by jeszcze bardziej przestraszyć widza. Nowy "Coś" przypomina natomiast hollywoodzką krwawą papkę. Ma być szybko (jest), efektownie (zazwyczaj jest), brutalnie (bywa) i poprawnie politycznie (kobieta jako główna bohaterka i Murzyn w obsadzie - zaliczone). Ale jest także bez polotu, czasem nielogicznie, a wręcz zwyczajnie głupio i w ogóle niestrasznie. Brakuje napięcia, silniejszego uderzenia w struny strachu, przez co film nie zapada w pamięć. Oryginalny "Coś", po kilkunastu miesiącach od projekcji, jest wciąż żywy w mojej pamięci. Remake zaczyna mi się już zlewać z innymi przeróbkami – "Piątku Trzynastego", "Koszmaru z Ulicy Wiązów" czy "Halloween".

Co jest w tym wszystkim najgorsze? Że temat odciętej od świata stacji badawczej na Antarktydzie, po której grasuje brutalna istota z kosmosu, przybierająca dowolny kształt, jest tak niesztampowy, iż nakręcenie na jego podstawie sztampowego horroru, to sztuka. Najwyraźniej reżyser, Matthijs van Heijningen Jr., opanował ją do perfekcji, powodując, że na plus nie wybija się w tym obrazie właściwie nic. Z drugiej strony, brakuje również wpadek naprawdę dużego kalibru. Stąd obraz należy uznać za do bólu przeciętny.

Czy "Coś" miałby szansę dostać lepszą notę, gdyby był samodzielnym filmem, niezwiązany z produkcją sprzed ponad trzydziestu lat? Nie. Od horroru oczekuję bowiem, że zdoła mnie przestraszyć i wywołać choć dreszcz na plecach. Jeżeli oglądany po ciemku, bez głupich uwag podpitych znajomych i śmiechów szkolnej wycieczki za plecami, nie jest w stanie tego zrobić, to znaczy, że nie jest to dobry horror. 
Podsumowując, "Coś" to taka typowa "średnia krajowa" wśród filmów grozy. Fanów oryginału odrzuci, poszukujących klimatu rozczaruje. Żądni rozrywki natomiast nie poskąpią pieniędzy, udadzą się na seans i nie będą rozczarowani. Sęk w tym, że ja oczekiwałem czegoś więcej. Cóż, może nawet zbyt wiele. 
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Są na świecie filmy, które nigdy nie powinny doczekać się remake'u. Zwłaszcza, jeśli jego premiera... czytaj więcej
Moda na kontynuacje i filmy poprzedzające znane i lubiane hity z lat wcześniejszych nie słabnie. Czasem... czytaj więcej
W momencie, gdy dowiedziałem się o planowanym prequelu filmu "Coś" Johna Carpentera, byłem pełen... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones