Recenzja filmu

Tajemnica Filomeny (2013)
Stephen Frears
Judi Dench
Steve Coogan

Czas, który przeminął

Gdy zza welonu filmowej tajemnicy dochodzą do nas nowe kontrasty i odcienie, które służą w swej istocie budowaniu nowej perspektywy w postrzeganiu religii, nikt z nas nie chce iść na kompromisy.
Gdy zza welonu filmowej tajemnicy dochodzą do nas nowe kontrasty i odcienie, które służą w swej istocie budowaniu nowej perspektywy w postrzeganiu religii, nikt z nas nie chce iść na kompromisy. Pielęgnowane przez lata poglądy każą nam zająć jednoznaczne stanowisko, w myśl biblijnej zasady: "tak, tak, nie, nie". Jestem więc ja, który posiadłem wszelką wiedzę na temat logiki i historii Kościoła, za pomocą której mogę skutecznie obnażać pozornie absurdalny charakter twojej wiary. Jesteś więc ty, który tłumaczysz mi, że to, co niewytłumaczalne, jest zarezerwowane wyłącznie dla ciebie, a jedyne, co na tym świecie odczuwasz, to zagrożenie dla twej sfery duchowej płynące z mediów i powstających w toku codziennych dyskusji oskarżeń dla twojej instytucji. I odwrotnie. Gdy jednak chcemy poznać tajemnicę Filomeny, musimy odnaleźć płaszczyznę porozumienia. Tylko razem, ja i ty, jesteśmy w stanie zrozumieć ten film.



"Tajemnica Filomeny" przedstawia historię młodej kobiety, która po przypadkowym zajściu w ciążę zostaje wyklęta przez rodzinę i oddana do wychowania w rygorystycznym klasztorze. Narodziny dziecka odbywają się w ogromnym bólu, lecz cierpienie to jest przed światem ukryte. Prowadzące klasztor zakonnice wykorzystują bowiem beznamiętne metody systematycznego separowania matek i ich synów i córek, których tragicznym końcem staje się oddanie dziecka do adopcji w ramiona nowych rodziców. Po 50 latach jedna z kobiet decyduje się odnaleźć syna, w czym pomaga jej szukający nowych wyzwań dziennikarz polityczny. Podawanie imion bohaterów w tym miejscu wydaje się zbędnym zabiegiem. Historia ukazana na ekranie ma bowiem swój uniwersalny wymiar i w równym stopniu dotyczy wielu irlandzkich matek, które lata młodości spędziły w klasztorze i do dzisiaj bezskutecznie walczą o odnalezienie swojego potomstwa.

Świat nakreślony przez Stephena Frearsa w "Tajemnicy Filomeny", wbrew wszelkim pozorom, nie jest światem wyłącznie spolaryzowanym, utkanym z antagonizmów. Wręcz przeciwnie – to świat wielowymiarowy, pełen zaskoczeń i wielu prawd; to świat w ruchu, zmieniający swoje oblicze, co potęguje jeszcze wykorzystana przez reżysera koncepcja kina drogi. Tytułowa tajemnica nie jest domeną wyłącznie Filomeny (genialna w tej roli, pierwsza dama światowego kina, Judi Dench). Skrywają ją w sobie także zamknięte w klasztornych murach zakonnice; w toku rozwoju akcji okazuje się, że jej powiernikiem był i nadal jest nieświadomy takiego biegu rzeczy Martin (w którego rolę wciela się będący w znakomitej formie współscenarzysta filmu, Steve Coogan). Istota filmu Frearsa polega na tym, że odkrywanie prawdy, choćby wiązało się z największym cierpieniem, jest procesem, w którym ból matki poszukującej dziecka likwiduje wszystkie nierówności i sprowadza do wspólnego mianownika jakże odmiennych ludzi: pozornie oderwane od rzeczywistości zakonnice, dziennikarza goniącego schematycznie za historią, która "dobrze się sprzeda", osoby o odmiennych orientacjach seksualnych, siostrę, która po latach dowiaduje się, że nie wiedziała wszystkiego o swoim bracie. Skrajność skostniałego postępowania zakonnic i frustracji Martina, który żąda sprawiedliwości "tu i teraz", nie wytrzymuje próby łagodności Filomeny.



Polski dystrybutor popełnił błąd, dodając w tłumaczeniu angielskiego tytułu słowo "tajemnica". Film Frearsa nie jest bowiem tyle obrazem starającym się rozwikłać wszelkie zagadki, co raczej ukazać wewnętrzne zmagania postaci Filomeny. Wspomniana niewiadoma może odnosić się do tego, czego na ekranie nie widać – do prawie pół wieku życia głównej bohaterki, w którym traumatyczne doświadczenie z klasztoru kształtowało ją i wpływało na próbę tworzenia przez nią normalnej rodziny. Tak rozumiana tajemnica Filomeny zawstydza mnie i ciebie, abstrahując od tego, czy opowiemy się po stronie jakiegoś bliżej nieokreślonego porządku, popychającego zakonnice do walki o subiektywnie postrzegane wyższe dobro, czy po stronie odpowiadającego nienawiścią na niesprawiedliwość Martina. To tajemnica przebaczenia i dochowania wiary – nie tyle w Boga, co w drugiego człowieka. Wpisuje się ona w sentencję ks. Tischnera, który tak swego czasu mówił o roli duchowości w ludzkim życiu: "Trudność rozumienia nie polega bowiem na tym, że wiara jest złożona, a my prości, ale na tym, że my powikłani, a wiara prosta". Tracąc dziecko, Filomena przez lata sama pielęgnowała w sobie to, co dziecięce (w żadnym wypadku nie jest to w tym kontekście pejoratywne określenie) i niewinne: umiejętność odnajdywania radości w najdrobniejszych przeżyciach, w której widok na Kapitol staje się równie ważny jak sposób zaserwowania naleśników na śniadanie. Czy gdy widzimy Filomenę przed pomnikiem Lincolna, słysząc jej beztroską uwagę o jego wzroście, nasz wzrok skierowany jest nadal na postać wybitnego polityka, wykutą z monumentalnym rozmachem, czy spoglądamy raczej na dół, w stronę głównej bohaterki, której heroizm w zmaganiu się z życiem wydaje nam się tak bliski? Czas, który dla Filomeny bezpowrotnie przeminął, staje się czasem, który jeszcze pozostał.



"Tajemnica Filomeny" okazuje się jednym z najbardziej przewrotnie pozytywnych filmów tego roku (kino zdaje się przeżywać renesans zainteresowania takim swoim odłamem, o czym świadczą rewelacyjne: "Poradnik pozytywnego myślenia" i „Nebraska”). Wielka w tym zasługa nie tylko pracy scenarzystów, którzy adaptowali na potrzeby filmu smutną w swej istocie historię prawdziwej Filomeny, ale również bezpretensjonalnego i niezwykle subtelnego sposobu gry Dench i Coogana. Relacja, którą odgrywane przez nich postacie zawiązują ze sobą na ekranie, może być odczytywana wielowymiarowo: przez pryzmat dobrodusznej matki i do bólu pragmatycznego syna, ciekawej świata starszej kobiety i uciekającego od rzeczywistości dziennikarza, czy wreszcie w kategoriach niezwykle sympatycznego tandemu obdarzonej silną wiarą katoliczki i ateisty, który chce, by Bóg raził go piorunem. Ta wielorakość rozumienia oddziaływania na siebie nawzajem Filomeny i Martina jest właśnie jedną z największych zalet dzieła Frearsa, dzięki której my także możemy bez większych kłótni odnaleźć się w trakcie seansu i tuż po nim. Historia Filomeny czerpie z całego spektrum emocji, postaw i prób przenikania do widza: cierpienia, radości, sztuki dobrego życia, subtelnej dawki inteligentnego humoru, czy zupełnie dalekiego od moralizowania uświadamiania odbiorcy o kłopotach Kościoła, ale też całej dzisiejszej cywilizacji. Zaryzykuję twierdzenie, że nasz świat byłby znacznie uboższy, gdybyśmy – ty i ja – nie poznali tajemnicy Filomeny.
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Pewnego razu zauroczenie, pożądanie i rozkosz łączy dwoje ludzi – to mógłby być początek pięknej... czytaj więcej
Pamiętam jeszcze radosne emocje, które towarzyszyły mi, kiedy dowiedziałam się, że Stephen Frears i Judi... czytaj więcej
W "Tajemnicy Filomeny" jest scena, w której Martin Sixsmith (Steve Coogan) świeżo po utracie stanowiska... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones