Recenzja filmu

Helikopter w ogniu (2001)
Ridley Scott
Josh Hartnett
Ewan McGregor

Czas Apokalipsy

"Helikopter w ogniu" to z całą pewnością jeden z najbardziej oczekiwanych filmów, jaki wchodzi właśnie na nasze ekrany. Plejada gwiazd, doskonały reżyser, a co najważniejsze nominacja do Oscara
"Helikopter w ogniu" to z całą pewnością jeden z najbardziej oczekiwanych filmów, jaki wchodzi właśnie na nasze ekrany. Plejada gwiazd, doskonały reżyser, a co najważniejsze nominacja do Oscara dla autora zdjęć Sławomira Idziaka sprawiają, że wiele osób nie może doczekać się wizyty w kinie. Czy jednak "Helikopter w ogniu" powtórzy sukces wcześniejszego filmu Scotta "Gladiatora"? Nie sądzę. Obraz ten jest bowiem perfekcyjnie zrealizowany od strony technicznej, sprawnie wyreżyserowany, ale prawie zupełnie pozbawiony fabuły. Akcja "Helikoptera w ogniu" jest próbą odtworzenia wydarzeń, które miały miejsce w Mogadiszu (Somalia) w dniach 3-4 października 1993 r. Somalią od wielu lat targała wojna domowa. Przywódcy lokalnych plemion bili się miedzy sobą, kradli żywność dostarczaną przez ONZ, atakowali żołnierzy kontyngentu pokojowego. Szacuje się, że do czasu przybycia do kraju armii amerykańskiej, walki pochłonęły życie ponad 300 000 ludzi. Aby zapobiec eskalacji konfliktu Amerykanie postanowili porwać dwóch zastępców miejscowego kacyka Mohameda Farraha Aidida. Dowództwo wierzyło, że osłabi to jego pozycję w Somalii i doprowadzi do zmniejszenia jego wpływów. 3 października ok. godz. 15:00 do Mogadiszu wyruszył oddział 75 Rangersów, którzy mieli dokonać błyskawicznej akcji porwania zastępców. Niestety, na miejscu wydarzenia przybrały nieoczekiwany obrót. Dwa helikoptery typu Black Hawk zostały zestrzelone przez Somalijską milicję, pozbawiając oddziały naziemne dostatecznej osłony. Niemalże z minuty na minutę misja szturmowa zmieniła się w ratunkową. Rozrzuceni po Mogadiszu Rangersi musieli walczyć z przeważającymi siłami wroga. Bitwa, jaka wtedy rozgorzała, trwała aż do ranka dnia następnego. W jej wyniku śmierć poniosło 18 Amerykanów, 73 odniosło rany. Straty Somalijczyków nie są znane, szacuje się, że w ciągu kilkunastu godzin zginęło ich ponad 1000. Akcja trwającego 143 minuty filmu Scotta obejmuje więc niecałe dwa dni. Rozpoczyna się 3 października, kiedy to poznajemy głównych bohaterów opisywanych wydarzeń, a kończy nad ranem 4 października, wraz z powrotem żołnierzy do bazy. Większą część filmu stanowi zatem pokazanie walk na ulicach Mogadiszu, które mimo iż perfekcyjnie zrealizowane, po jakimś czasie zaczynają po prostu nużyć. "Helikopter w ogniu" jest bowiem pozbawiony jakiejś konkretnej fabuły, która spinałaby obraz w jedną całość. Film nie ma jednego głównego bohatera, niewiele wiemy o uczestnikach pokazywanych wydarzeń. "Helikopter w ogniu" przedstawia grupę ludzi, którzy przez kilkanaście godzin zmagają się z przeważającymi siłami wroga. I tyle. Może w tym momencie narażę się Wam, ale moim zdaniem fabularnie film Scotta nie wykracza poza ramy wytyczone przez "Rambo", czy "Commando", z tą różnicą, że tam mieliśmy bohatera, który walczył sam przeciw wszystkim, a tutaj obcujemy z oddziałem Rangersów. "Helikopter w ogniu" to kino akcji w najczystszej postaci, "doprawione" jedynie kilkoma elementami dramatu wojennego. Jeżeli więc po najnowszym filmie Scotta oczekiwać będziecie wrażeń podobnych jakich dostarczył Wam "Pluton" czy "Czas Apokalipsy" to srodze się zawiedziecie. Zirytować może charakterystyczny dla tego rodzaju amerykańskich produkcji patos. Co prawda twórcy zdążyli nas już do tego przyzwyczaić, ale wierzyłem, że Scott jako rodowity Brytyjczyk uniknie takich akcentów. Niestety, tak się nie stało i pod sam koniec filmu jesteśmy świadkami "zabawnej" sceny, w której ledwo żywy żołnierz amerykański na wieść, iż jego koledzy zamierzają powrócić do Mogadiszu, błaga swojego dowódcę, aby nie szli tam bez niego. "Helikopter w ogniu" nie jest jednak filmem, na który nie warto się wybrać. Wręcz przeciwnie. Jestem przekonany, że jeśli chodzi o sposób realizacji, wierność wojennym realiom to obraz Scotta oddaje je lepiej niż głośny "Szeregowiec Ryan" Spielberga. "Helikopter w ogniu" jest pierwszym filmem, w trakcie oglądania, którego faktycznie czułem się jakbym był w centrum opowiadanych wydarzeń. Prowadzona przez Idziaka kamera jest wszędzie. W jednym momencie unosi się nad dachami osiedli Mogadiszu, aby za chwilę znaleźć się tuż przy ziemi w samym środku rozwścieczonego tłumu Somalijczyków, czy ostrzeliwujących się Amerykanów. Do tego dołożono jeszcze bardzo szybki montaż, dzięki czemu wydarzenia nabierają nieprawdopodobnego tępa. W tym miejscu należy jednak ostrzec co wrażliwszych widzów. Film Scotta jest niezwykle brutalny. Krew leje się litrami, kończyny urywane przez pociski są na porządku dziennym, a niekiedy mamy również okazję dokładnie poznać 'wnętrze' ludzkiego ciała. Uważam się za odpornego widza, ale muszę przyznać, iż niektóre sceny ciężko mi było oglądać. Dzięki jednak takim naturalistycznym sekwencjom wydarzenia przedstawione w "Helikopterze" stają się bardziej realne, prawdziwe, rzeczywiste, a widz, co już napisałem wcześniej, ma wrażenie, jakby był jednym z uczestników walk w Mogadiszu. Zapewne wiele osób wybierze się na film Scotta ze względu na doskonałą obsadę. McGregor, Isaacs, Hartnett, czy Sizemore, rzadko kiedy mamy okazje oglądać tylu dobrych i popularnych aktorów w jednym filmie. Uczciwie trzeba przyznać, że "Helikopter w ogniu" na pewno nie zostanie uznany za jeden z najlepszych obrazów w ich karierze. Oni po prostu nie mają tu co grać. Postaci, w które się wcielają, nie są zbyt skomplikowane i nie wymagają od aktorów specjalnego wysiłku. Swego czasu Paul Verhoeven nakręcił film zatytułowany "Żołnierze kosmosu". Moim zdaniem całkiem niezły obraz sci-fi, którego tematem była walka ludzi z owadopodobnymi kosmitami. Gro akcji stanowiły bitwy toczone pomiędzy stronami konfliktu i to właśnie one oraz sposób ich realizacji był największym atutem filmu. Dlatego też Verhoeven obsadził w głównych rolach mało wówczas jeszcze znanych aktorów, bowiem obawiał się, iż pojawienie się na ekranie "gwiazdy" spowoduje, że widzowie mniej będą zwracać uwagi na sceny batalistyczne, a co gorsza przestaną postrzegać bohaterów filmu jako równych sobie żołnierzy, braci broni i zaczną niejako "trzymać stronę" postaci odtwarzanej przez "gwiazdę". Moim zdaniem Scott mógł zrobić dokładnie to samo w przypadku "Helikoptera w ogniu". Obraz ten swoją siłę czerpie bowiem nie z wielkich kreacji aktorskich, ale z doskonałego sposobu realizacji. "Helikopter w ogniu" to film, który warto zobaczyć, choć jestem przekonany, że nie spodoba się on wszystkim. Ci, których nudzą produkcje wojenne, sceny batalistyczne pokazywane przez 2 godziny bez przerwy oraz osoby wrażliwe powinny projekcję sobie darować. Pozostali niech śmiało idą do kina.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Niecały miesiąc po zamachu na WTC miała premierę kolejna produkcja Ridleya Scotta. Twórca opromieniony w... czytaj więcej
To miał być szybki nalot. Nie więcej niż pół godziny na wejście do budynku, pojmanie celów i powrót do... czytaj więcej
W 1993 roku elitarne jednostki wojskowe Delta Force i Rangers wylądowały w Somalii. Stu sześćdziesięciu... czytaj więcej