Recenzja filmu

Ki (2011)
Leszek Dawid
Roma Gąsiorowska
Adam Woronowicz

Długa droga na skróty

Można się czepiać, że "Ki" na siłę próbuje postawić społeczną diagnozę. Ale w bohaterce rzeczywiście jest coś zgrabnie komentującego współczesność.
Ki mieszka w Waw z synem, którego nazywa Pio. Dziewczyna lubi chodzić na skróty nie tylko językowo. Żadne tam kino, kolacja i spacer – mówi "cześć", a zaraz potem podrzuca ci bombę – małego chłopca, dla którego ciągle szuka opiekuna. Nie jest wyrodną matką – po prostu nie należy do kobiet, które dadzą się usadzić na zawsze w domu pod stosem pieluch, tylko dlatego że urodziły dziecko. Los nie rozpieszcza jej, więc sama stara się chwytać każdą okazję – i od okazji do okazji pcha się przez życie.

Mimo bojowego nastawienia i szykownych ciuszków, narodziny synka wypchnęły ją jednak z klubu. Koleżanki wspierają ją chętniej słowem niż gestem, bo Kinga jest studnią bez dna – ile w nią nie zainwestujesz: uwagi, pieniędzy i energii – skonsumuje, podziękuje i poprosi o więcej. Niby nadal fajnie jest mieć ją w towarzystwie, bo to klawa laska, ale coś się zmieniło. Jak spyta, co robisz w piątek, to większe szanse, niż na szalony ubaw, masz na pilnowanie dzieciaka. Uśmiechniesz się do niej, to jutro się do ciebie wprowadzi. Spojrzy zaintrygowana – bądź pewien, że jedyne brudne myśli, jakie przechodzą jej przez głowę na twój temat, dotyczą ciebie przewijającego Pio. Wygląda, jakby wykorzystywała wszystkich nieświadomie, jakby nie zdawała sobie sprawy, że gra swoją urodą i "fajnością". Ale głowa spokojna – jeśli tego nie rozważa, to dlatego, że tak jest wygodnie.

Łatwiej pisać o Ki niż o "Ki", bo bohaterka dominuje film od pierwszej do ostatniej minuty. Dziewczyna zderza się kilka razy boleśnie ze światem, weryfikuje swoje osobiste relacje, pojawia się nawet namiastka romansu, ale scenariusz Leszka Dawida i Pawła Ferdka bardziej skupia się na pokazaniu człowieka, niż opowiedzeniu wielkiej historii. To strategia, która ma ewidentne korzenie dokumentalne i forma filmu tylko je podkreśla. Zdjęcia Łukasza Gutta oddają rozbiegane spojrzenie dziewczyny, ale przede wszystkim starają się za nią nadążyć. Reżyser zostawił sporo miejsca aktorom, by bronili swoich postaci na własną rękę, co okazało się mądrą decyzją.
 
Film przechwytuje więc Roma Gąsiorowska, ale ze sporą dla niego korzyścią. To dobra rola, pewnie najlepsza z tego, co Gąsiorowska do tej pory miała w kinie okazję zagrać, choć nie odbiega jakoś zasadniczo od typu, w jakim była obsadzana. Aktorka jest tu po prostu najlepsza w tym, co robiła wcześniej w temacie wrażliwych, nie całkiem kumatych dziewczynek, nie pozostawiając sobie na tym polu nic więcej do zrobienia. I absolutnie zasłużyła na to, by dostać szansę na jakąś radykalną zmianę.

Można się czepiać, że "Ki" trochę na siłę próbuje postawić jakąś społeczną diagnozę, za którą nie idzie sama opowieść. Ale w bohaterce jest coś zgrabnie komentującego współczesność, co nie pozwala się sprowadzić do jej słabości do używania monosylabowych skrótów. Kinga poszła drogą na skróty także w innym sensie i drogę tę wskazali jej inni. Nie byłoby Ki, gdyby nie była atrakcyjna i gdyby świat się z tego powodu do niej nie uśmiechał, stwarzając pozory, że zawsze może być łatwo i przyjemnie, że wystarczy determinacja, by cały świat grał na twoich zasadach i że każdy dramat można zamienić w artystyczny projekt.

Kiedy Ki skraca czyjeś imię, zaczyna się proces adopcji – zawłaszcza ludzi, dziewczyna czyni ich elementem swojego świata, by łatwiej się nimi w razie potrzeby posłużyć. Twórcom filmu zależało nie na tym, by widz ją mimo wszystko bezwarunkowo pokochał, ale żeby wzbudzić w nim ciekawość – żeby chciało mu się wykonać pracę potrzebną do nawiązania z nią kontaktu, przejścia na jej stronę, nawet jeśli grozi to tym, że zaraz poprosi o pożyczkę. W końcu jej celem nie jest obrzydliwe bogactwo czy hedonistyczne rozkosze. Ki po prostu nie pozwala, by życie ją zatopiło. Próbuje ocalić siebie – dobrze wyglądać, bawić się, decydować o sobie, oddychać w swoim rytmie. Pewnie każdy miałby dla niej jakieś dobre rady. Kinga zatyka uszy. I jest w tej postawie jakiś trudny do zlekceważenia heroizm.
1 10
Moja ocena:
6
Rocznik '82. Urodzony w Grudziądzu. Nie odnalazł się jako elektronik, zagubił jako filmoznawca (poznański UAM). Jako wolny strzelec współpracuje lub współpracował z różnymi redakcjami, z czego... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones