Recenzja filmu

Samotny mężczyzna (2009)
Tom Ford
Colin Firth
Julianne Moore

Długość dźwięku samotności

To jeden z tych filmów, podczas oglądania których człowiek zamiera. Film, który odejmuje mowę. Wzrusza. Zastanawia. Coś sprawia, że kiedy znikają napisy końcowe, nadal siedzimy ze wzrokiem wbitym
To jeden z tych filmów, podczas oglądania których człowiek zamiera. Film, który odejmuje mowę. Wzrusza. Zastanawia. Coś sprawia, że kiedy znikają napisy końcowe, nadal siedzimy ze wzrokiem wbitym w ekran. W takich chwilach nie mam wątpliwości, że obejrzałam właśnie film wybitny.

"Samotny mężczyzna" jest piękny pod każdym względem. Na pierwszy plan wysuwa się piękno wizualne tego obrazu. To, że jego reżyser, Tom Ford, jest projektantem, widać na pierwszy rzut oka. Scenografia, kostiumy, charakteryzacja - wszelkie detale są tu wysmakowane, dopracowane pod każdym względem. Aktorzy są wymuskani, ufryzowani, ubrani w markowe stroje. Julianne Moore ozdobiona świecidełkami, Colin Firth w designerskich okularach, pojawia się też chłopak ucharakteryzowany na Jamesa Deana i wierna kopia młodej Brigitte Bardot. Do tego piękne zdjęcia, na przemian kolorowe i czarno-białe (gdy bohater sięga pamięcią do wspomnień o zmarłym kochanku). Kolory odzwierciedlają nastrój George'a. Raz ekran spowijają szarości, innym zaś razem lśni on promieniami słońca. Estetyczne arcydzieło. Już samo to jest wartością filmu, ale na szczęście te walory nie są jedynymi i nie przesłaniają jego treści.

Opowiedziana przez Forda historia (której podstawą jest książka autorstwa Christophera Isherwooda) porusza swoją pozorną prostotą, kryje się w niej jednak wiele życiowych mądrości, a najbardziej oczywista i zarazem najsmutniejsza to ta, że człowiek potrzebuje do szczęścia drugiego człowieka. Kiedy umiera wieloletni partner George’a, profesora uniwersyteckiego, ten załamuje się i nie chce dłużej żyć. Na ekranie oglądamy ostatni dzień jego życia: precyzyjne przygotowania do popełnienia samobójstwa, od napisania pożegnalnych listów, poprzez wybór stroju, w którym chce być pochowany, kończąc na przećwiczeniu sposobu, w jaki pozbawi się życia. Colin Firth przez większą część filmu praktycznie sam bryluje na ekranie. Jest w roli George’a genialny. Doskonale oddaje rozpacz, determinację, pewnego rodzaju szaleństwo swojego bohatera i pozory, którymi karmi on swoje otoczenie. Nikt bowiem nie podejrzewa, jaki pomysł kryje się w jego głowie. Świetna jest jedna z początkowych scen, w której dowiaduje się o śmierci swojego ukochanego. Przez chwilę nie mówi nic, ale my rozumiemy go bez słów. Warto zobaczyć ten film, choćby dla tej chwili. Znacznie mniejszą rolę miała do zagrania Julianne Moore, ale również i ona wypadła bardzo przekonująco jako dojrzała, osamotniona kobieta, spędzająca całe dnie na paleniu papierosów i użalaniu się nad sobą. Jedyny mężczyzna, którego prawdziwie kocha, nie będzie dla niej nigdy nikim więcej, jak tylko przyjacielem. Tymczasem George nie widzi sensu życia bez tego jednego jedynego, który był dla niego całym światem. Tych ludzi o złamanych sercach otaczają całe szeregi innych, którzy nie doceniają wartości miłości czy rodziny. Można się pokusić o stwierdzenie, że Ford wraca do odwiecznego pytania: mieć czy być. Tytułowy bohater, jak mówi, nie chce żyć w świecie, w którym nie ma miejsca na sentymenty. Ludzi interesują pieniądze, kariery, dobre posady, a dzieci wcale nie są niewinne, lecz od małego uczone są wyrządzania krzywdy innym, począwszy od bezbronnych owadów. Światem rządzą pozory.

Życie bywa piękniejsze, kiedy zwracamy uwagę na pozornie nic nieznaczące drobiazgi: gest sympatii, uśmiech, widok przystojnego człowieka, banalną rozmowę, przypadkowo spotkanego psa. Są chwile, kiedy uświadamiamy sobie, że wszystko jest tak jak powinno. Cieszymy się nimi. Ale to są tylko chwile, krótkie i ulotne. Trwałe szczęście jest niemożliwe bez miłości, to chyba chce nam uzmysłowić Tom Ford. Niby prawda stara jak świat, ale sposób przekazu lepszy i piękniejszy niż zwykle. A kropką nad "i" jest poruszająca muzyka Abla Korzeniowskiego, będąca nie tyle tłem opowieści, co wyrazem tego, czego nie da się ubrać w słowa.

Film ten w bardzo subtelny, wyrafinowany sposób mówi o homoseksualizmie. Uczucie, jakie rodzi się między profesorem a jednym z jego studentów, zupełnie nas nie gorszy. Wydaje się być niewinne, widać, że tych dwoje znajduje wspólny język, łączy ich coś, czemu nie może przeszkodzić różnica wieku. Nasz bohater odżywa, ale na jak długo, to musicie sprawdzić sami. A warto, bo zakończenie to prawdziwy majstersztyk, wyciskający łzy z oczu.
1 10
Moja ocena:
10
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Niedopowiedzenie to rzecz, jaką cenię sobie w filmie najbardziej. Reżyser pozostawia widzowi... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones