Recenzja wyd. DVD filmu

Zjedzeni żywcem (1976)
Tobe Hooper
Robert Englund
Neville Brand

Dobre złego początki, czyli geneza przekleństwa Tobiego Hoopera

"Zjedzeni żywcem" to film nieszczęsny. Zaledwie drugi w dorobku twórczym niemniej feralnego Tobiego Hoopera nie miał szans na zyskanie takiego poklasku jak młodszy o trzy lata kinowy debiut
"Zjedzeni żywcem" to film nieszczęsny. Zaledwie drugi w dorobku twórczym niemniej feralnego Tobiego Hoopera nie miał szans na zyskanie takiego poklasku jak młodszy o trzy lata kinowy debiut reżysera, "Teksańska masakra piłą mechaniczną". Oba te tytuły są jak niebo i ziemia – masakra w Teksasie wznosiła się na nieznane dotąd widzom terytoria orzeźwienia i pierwszorzędnej grozy, od lat niespotykanych w gatunku horroru, natomiast kolejną swoją fabułą Hooper wykazał się przyziemnością i wątpliwym zasobem ambicji. Na całe szczęście nie można uznać "Zjedzonych żywcem" za tani straszak i beznadziejny gniot; jest to całkiem przystępne rzemiosło.

Początek filmu wzbudza oczywiste skojarzenia z Hitchcockowską "Psychozą", chociaż nie przyprawia o ten sam mroźny dreszcz emocji, co klasyczny thriller. Atrakcyjna i strudzona życiem młoda prostytutka zostaje wyrzucona z domu uciech cielesnych, gwarantującym jej dach nad głową. Trafiwszy do obskurnego, otoczonego lasem hoteliku na bagnach, nawet nie spodziewa się, że będzie musiała skonfrontować się z jej właścicielem-mordercą. W pensjonacie mizerniejszej wersji Normana Batesa zjawia się szereg innych gości. Wszyscy, bez wyjątku, przerysowani są bardziej niż przyjaciele gospodyń domowych z ulubionych soap oper. Najbardziej bawią jednak intencje psychopatycznego hotelarza, który prowadzi swój bagienny interes, by... dokarmiać pupila w postaci krokodyla nilowego.

Choć jałowa akcja przyprawia o ból głowy, "Zjedzeni żywcem" oferują kilka smaczków, którymi ciężko wzgardzić. To przede wszystkim film popkulturowy, który wszedł do kanonu jako klasyczny obraz exploitation, bogaty w takie też sceny gore. Mniejsza jednak o nie, szalenie groteskowy wydaje się bowiem fakt, że napisany na kolanie (aczkolwiek pisany na przysłowiowym kolanie trzy lata) projekt klasy "B" zainspirował gromadę artystów, na czele z Quentinem Tarantino, który zacytował niesławną groźbę gwałtu pieprznego Bucka (w tej roli Robert Englund) w swoim "Kill Billu". Bardzo dobrze prezentuje się w filmie obsada, przecząc stereotypowi złego aktorstwa mającego być znakiem rozpoznawczym horroru. Współpraca z Marilyn Burns opłaca się Hooperowi tak samo, jak w przypadku "Teksańskiej masakry piłą mechaniczną". Histeryczny i ekstrawertyczny charakter gry Burns jest nostalgiczny (ach, to niezapomniane szaleństwo i duchota Teksasu!), ale przede wszystkim nadaje poszczególnym scenom emocjonalnej głębi. Neville Brand, Carolyn Jones i Mel Ferrer bynajmniej nie wypadają na (bądź co bądź) tle Marilyn Burns słabo.

Zwraca się często uwagę na konformizm, z jakiego skorzystał Tobe Hooper, realizując drugi w swej karierze horror. Jak szybko po rozpoczęciu seansu się okazuje, jest to bowiem jatka – masakra, podobna aż nadto do historii Leatherface'a. Wygodnictwo zgubiło "Zjedzonych żywcem", którzy pozują chwilami na kopię pierwszego głośnego filmu Hoopera. Kolorystyka, równie przejaskrawiona jak w "Teksańskiej masakrze piłą mechaniczną", w klasyku gore z 1977 roku jest już tyleż atrakcyjna dla oczu, co męcząca. Ociężały klimat nie tylko nie współgra z obłędem opowieści (jest tu go jak na lekarstwo), ale topornie buduje napięcie. Rekompensatą mógłby być większy budżet, jakim operowali twórcy, jednak nie został on ani przeznaczony na imponujące efekty specjalne, ani sam w sobie nie robi wrażenia.

Mimo mankamentów, zauważalna jest w "Zjedzonych żywcem" radość tworzenia, którą – co przykre – Tobe Hooper przejawiał w ciągu dalszych lat swojej kariery już tylko rzadziej. Ten kultowy film powstał w końcu w czasach, gdy horror odradzał się jak Feniks z popiołów i zajmował ważną pozycję na światowych rynkach, przyjmowany z aprobatą co najmniej przez publikę kinową. Dużo w tym przeciętnym horrorze optymizmu i ekscytacji, z jakimi w przyszłość spoglądał wówczas bardzo obiecujący reżyser. Całość nie zasługuje może na szczególny aplauz, ale daje radość z oglądania obrazu nakręconego jeszcze wtedy, kiedy horror potrafił zaskakiwać (lub był temu bliski).
1 10
Moja ocena:
5
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
"Teksańska masakra piłą mechaniczną", zaledwie drugi obraz w reżyserskim dorobku Tobe Hoopera, przyniósł... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones