Recenzja filmu

Droga do zatracenia (2002)
Sam Mendes
Tom Hanks
Tyler Hoechlin

Droga nie dla każdego

O tym, że Tom Hanks ma na swoim koncie rolę bezwzględnego zabójcy, dowiedziałem się zupełnym przypadkiem. Aktor, którego jak dotąd kojarzyłem z postaciami potulnymi do szpiku kości, nie będącymi
O tym, że Tom Hanks ma na swoim koncie rolę bezwzględnego zabójcy, dowiedziałem się zupełnym przypadkiem. Aktor, którego jak dotąd kojarzyłem z postaciami potulnymi do szpiku kości, nie będącymi nawet w stanie pacnąć komara bezwstydnie żłopiącego ich krew, teraz miał ukazać swoje drugie oblicze, ścigając i po kolei eliminując oprawców swojej żony i syna. Byłem jak najbardziej na tak! Nic więc dziwnego, że do seansu "Drogi do zatracenia" zasiadłem z niemałym zaciekawieniem i skrycie oczekiwałem po nim dreszczyku emocji.

Reżyser Sam Mendes, twórca "American Beauty", przenosi nas do szemranego światka porachunków gangsterskich, w czasy, kiedy to niesławny Al Capone trzymał w garści całe Chicago. Poznajemy tam postać Michaela O'Sullivana (Hanks) – mafijnego zabójcy budzącego strach u wrogów, który w domu jednak utrzymuje wizerunek kochającego męża i ojca dwójki synów. Właściwa akcja rozpoczyna się w chwili, gdy bohater otrzymuje polecenie zastraszenia pewnego niewygodnego dla Rodziny partnera w interesach. Na miejsce zdarzeń udaje się z Connorem (Daniel Craig) – pierworodnym Dona czującym się bezkarnie niemal w każdej sytuacji. Podczas rozmowy zdarzenia przybierają nieoczekiwanego obrotu, bowiem Connor decyduje się na wyeliminowanie niesprawiającego żadnych kłopotów mężczyzny. Zajście obserwuje z ukrycia starszy z synów Michaela, pragnący dowiedzieć się, jak rzeczywiście wygląda praca jego ojca. Chłopiec zostaje jednak prędko przyłapany, a wieść o tym incydencie wkrótce trafia do Dona. Na rodzinę Michaela podpisany zostaje wyrok śmierci, którego paradoksalnie unika on i jego starszy syn. W wyniku tych wydarzeń bohater przybiera maskę Anioła Zemsty i wkracza na swoją drogę ku zatraceniu.

Obraz Mendesa, to dzieło bardzo plastyczne. Atmosfera jaką uzyskano za sprawą zdjęć Conrada L. Halla przywodzi na myśl klasyczne kryminały, w efekcie dając nam doskonale czerpiący z konwencji neo-noir. Pastelowa kolorystyka oraz subtelne oświetlenie nie pozwalają oderwać od filmu wzroku, pomagając w ten sposób pokonać barierę, jaka dzieli nas od bohaterów. Do uzyskania tego efektu przyczyniła się w sporym stopniu także montażystka Jill Bilcock, która złożyła ujęcia płynnie, nie dopuszczając możliwości rozproszenia widza.

Jednak urokiem "Drogi do zatracenia" są nie tylko obrazy, lecz także warstwa dźwiękowa. Jest ona zasługą Thomasa Newmana, który w zależności od biegu wydarzeń przeplata ze sobą posępne symfoniczne brzmienia z delikatnymi dźwiękami pianina. Już w pierwszych minutach filmu kompozytor raczy widza zapierającym dech w piersiach utworem, który ma mu dać do zrozumienia, że oto staje się obserwatorem wspaniałej historii. Jedynym, co można zarzucić ścieżce dźwiękowej Newmana, jest to, że nie odzwierciedla ona czasów, w jakich toczy się akcja filmu. Lata trzydzieste to okres wszechobecnego jazzu i big bandów grających w nocnych klubach, a tego w dziele Amerykanina brakuje. Momentami natomiast muzyka staje się aż nazbyt patetyczna, co minimalnie psuje ogólny obraz audiowizualny. Niemniej jednak pan Newman wykonał fantastyczną robotę, której efekt jest jedną z mocniejszych stron filmu.

A skoro już mowa o mocnych stronach produkcji, to należy też napomknąć o tym, co nie do końca się udało. Mam tu na myśli historię spisaną przez Davida Selfa, która sprawia wrażenie, jakby sam autor nie do końca wiedział, co chciał uzyskać. Z jednej strony dostajemy bowiem wyborne kino gangsterskie, owiane ponurym klimatem chicagowskich spelun, z drugiej zaś dramat traktujący o poprawianiu relacji między ojcem, a synem. Bohater zabiera swoje dziecko do barów, uczy je kierować samochodem, a co najważniejsze, wspólnie z nim oddaje się porywającej rozrywce, jaką jest... rabowanie banków. Tu scenarzysta chyba trochę przesadził. Być może pragnął ukazać rozdarcie Michaela między żądzą dokonania vendetty na zabójcach najbliższych, a poczuciem sprawowania ojcowskich obowiązków, jednak w ostatecznym rozrachunku nie do końca mu to wyszło. Dostajemy zatem opowieść bardzo nierówną – raz ukazującą nijaką, wzruszającą papkę, innym razem przedstawiającą umiejętnie opowiedzianą historię o potyczce jednego człowieka z potęgą amerykańskiej mafii.

Kiedy patrzę przez pryzmat scenariusza, rozjaśnia mi się rzecz jedna – już rozumiem, dlaczego do odtwórcy głównej roli powołano Toma Hanksa. Otóż postać Michaela Sullivana nie jest kimś, kogo balibyście się spotkać w ciemnym zaułku. Hanks nawet kiedy eliminuje kolejne elementy mafijnej maszyny, jest dziwnie spokojny i raczej zrozpaczony, aniżeli rozgniewany. Żeby było jasne – nie twierdzę, że jest złym aktorem, co to, to nie, jednak brak w jego warsztacie wiarygodności, podczas odtwarzania roli zimnokrwistego zabójcy. Natomiast nie można tego powiedzieć o kreacji Jude'a Law, wcielającego się w postać opłacanego mordercy, którego zadaniem jest podejście Michaela w odpowiedni sposób i pozbycie się go. Law wykreował swojego bohatera na tyle prawdopodobnie, że gdy tylko pojawia się na ekranie, widz od razu spostrzega, że ma do czynienia z osobnikiem niebezpiecznym - niezrównoważonym psychicznie, a zarazem bardzo przebiegłym. Nie zawiódł także Craig, którego widząc na ekranie, niezwłocznie chce się udusić – co świadczy oczywiście wyłącznie o jego talencie. O aktorstwie Paula Newmana (Don) nie zamierzam się rozpisywać, gdyż jest on klasą sam w sobie, a jedynym, do czego można się przyczepić, jest rzadkość jego występów.

Jak już wcześniej wspomniałem, "Droga do zatracenia" jest obrazem bardzo nierównym. Z jednej strony otrzymujemy doskonałą formę wizualną, co jest wielką zasługą Conrada L. Halla i Thomasa Newmana, z drugiej strony historia opowiedziana w obrazie zdaje się chcieć być zanadto uniwersalna. W wyniku tego momentami mamy wrażenie, że oglądamy dramat familijny, a już po minucie przenosimy się w klimaty filmu noir. Nie można natomiast przyczepić się do aktorstwa i mimo kolejnej dość potulnej roli Hanksa, całość prezentuje się wyśmienicie pod tym względem. Jednym słowem – fani mocnego kina gangsterskiego powinni dwa razy zastanowić się przed obejrzeniem "Drogi do zatracenia", z kolei jeśli ktoś poszukuje wrażeń czysto wizualnych, może śmiało zasiąść w fotelu i odpalić ów film.
1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Dwa impulsy skłoniły mnie do tego, żeby udać się do kina na film „Droga do zatracenia”.... czytaj więcej