Recenzja wyd. DVD filmu

Konflikt interesów (2007)
Jon Keeyes
Edward Furlong
Michael Madsen

Duży szwindel na małą skalę

"Konflikt interesów" to naprawdę zaskakująco udana, B-klasowa produkcja, hołdująca tradycji zakładającej jedność czasu, miejsca i akcji (...). Recenzowany tytuł to pozycja o tyleż dziwna, iż z
Problemy z ambitnymi, niskobudżetowymi produkcjami są, zasadniczo, dwa. Pierwszy to interesujące pomysły upadające pod naporem ograniczonych środków przeznaczonych na ich realizację, drugi zaś to odgórne skreślanie filmu przez widzów tylko ze względu na niedostatki w warstwach technicznych i/lub brak gwiazd w obsadzie. Nieśmiało można stwierdzić, iż to właśnie ta ostatnia sytuacja ma miejsce w przypadku skromnej pozycji "Konflikt interesów", produkcji mającej zadatki na świetne kino, w porywach dobijającej jednak tylko do w miarę solidnego poziomu. Tak czy inaczej, wartościowy produkt prawdziwego człowieka orkiestry, Jona Keeyesa, na pewno nie zasługuje na tragicznie małą notę przyznawaną mu na portalach filmowych, w tym i na Filmwebie.

Sam (Edward Furlong), Nadia (Bai Ling), Bill (Tom Zembrod) i ich kompan dokonują zuchwałego napadu na bank, który idzie jak po maśle... przynajmniej do momentu przybycia na miejsce zdarzenia policji. Niestety, w wyniku strzelaniny ginie jeden z rabusiów, reszta przestępców udaje się zaś z łupem do lokalnej kawiarenki. Zanim młodzi kryminaliści decydują co dalej robić, kontrolę nad sytuacją przejmują Karl (Curtis Wayne) i Max (Trent Haaga), cieszący się złą sławą mordercy. Biorą oni obecnych w barze ludzi za zakładników, grożąc ich śmiercią w przypadku niespełnienia żądań. W imieniu stróżów prawa negocjacje z bandytami podejmuje detektyw Rick Devlin (Arnold Vosloo), jednak jego wysiłki spełzają na niczym. Przypartych do muru policjantów postanawia wesprzeć Lind (Michael Madsen), którego kontrowersyjne metody zaostrzają jedynie konflikt. Jak się okaże, brawurowy rabunek jest ledwie przykrywką do grubszej intrygi...

"Konflikt interesów" to naprawdę zaskakująco udana, B-klasowa produkcja, hołdująca tradycji zakładającej jedność czasu, miejsca i akcji. Większość fabuły rozgrywa się w czterech ścianach malutkiej kawiarenki, jednak widz raczony jest również wydarzeniami mającymi miejsce po drugiej stronie barykady. W roli reżysera przedsięwzięcia, Jon Keeyes spisał się niemalże na medal, przynajmniej w świetle ograniczeń nań nałożonych. Otwierająca film sekwencja napadu jest wystarczająco nacechowana dynamiką, którą buduje sprawny montaż i szybkie ujęcia. Scena wymiany ognia na samym środku ulicy także trzyma solidny poziom. Co więcej, twórca filmu udanie manipuluje obiektywem, starając się tchnąć odrobinę życia w, siłą rzeczy, nieco bardziej statyczny środek fabuły. Kadry umiejscowione na poziomie podłoża, prezentujące sylwetki bezlitosnych wyrokowców z perspektywy ofiary, to tylko niektóre ze sztuczek technicznych zastosowanych przez Keeyesa. Prawdziwą wisienkę na torcie, i dowód sprawnej reżyserii, stanowią ujęcia z kamerą zataczającą pełne koło wokół celujących do siebie przestępców i przedstawicieli prawa. Mimo całościowo dobrego montażu, ciężko jednak zupełnie przymknąć oko na niektóre sceny strzelanin. Pomimo, iż są one żywiołowe, przeczą jednak logice i zdrowemu rozsądkowi. Jak bowiem możliwe jest stanięcie naprzeciwko danego osobnika, wystrzelanie w niego całego magazynka i spudłowanie? Czyżby bohaterowie cierpieli na krótkowzroczność i brak kontroli nad odruchami?

Niezależnie od lekko naciąganych wymian ognia, "Konflikt interesów" zaskakuje rozwojem fabuły i różnymi wątkami wprowadzanymi w trakcie kryzysowej sytuacji. Prosta, z pozoru, sprawa przybiera nieoczekiwany obrót wraz z kolejnymi roszadami w obsadzie. Jak można przypuszczać, paru zakładników poniesie śmierć, inni w niebezpieczny sposób narażą się bandytom, niektórzy zaś zaczną po kryjomu współpracować z głównodowodzącym detektywem. Morderstwo, bestialski gwałt i zdrada to mocne tematy, które przewijają się w trakcie wciągającego seansu z dziełem Keeyesa. Kiedy jednak wydaje się, iż filmowa łamigłówka znalazła w końcu swe szczęśliwe rozwiązanie, niczym obuchem w łeb uderza widza pokrętne zakończenie, wywracające całość do góry nogami. Sprytne i smakowite zagranie.

"Konflikt interesów" to produkcja o tyleż dziwna, iż z jednej strony przyciąga licznymi nazwiskami, z drugiej zaś obsadowy kolektyw każe się mocno zastanowić nad rodowodem filmu. Dość napisać, iż wszyscy aktorzy biorący udział w obrazie Keeyesa najtłustsze lata mają już dawno za sobą. Furlong, Madsen czy Vosloo to rozpoznawalni odtwórcy, którym trafiła się w karierze jedna naprawdę dobra rola, później zaś następowało klasyczne odcinanie kuponów od sławy. Obecnie wszyscy trzej panowie są mocno kojarzeni z drugorzędnym kinem, na które nie warto nawet splunąć. Szkoda tylko, iż zła sława aktorów niejako zatruła sam film, odrzucając potencjalnych widzów od seansu. Mimo wszystko obsada wyszła z powierzonego przez Keeyesa zadania obronną ręką, uwiarygadniając nietypowe postacie. Najbardziej charakterystycznie wypadł bodajże Madsen, który ponownie gra niezłego świra, jak za starych, dobrych czasów "Wściekłych psów" Tarantino. Nie ma to jak zaszufladkowanie w tej samej roli przez całą karierę... Dla polskich kinomanów gratką będzie zaś występ Małgorzaty Kożuchowskiej, która ma w filmie swoje 5 minut. Dobre i to, wszak darowanemu koniowi w zęby się nie zagląda.

Z pewnością nie jestem w stanie polecić z czystym sumieniem "Konfliktu interesów" każdemu widzowi. Recenzowany tytuł trzeba przyjąć z całym dobrodziejstwem inwentarza, tj. zarówno z ciekawym skryptem i niezłą dynamiką, jak również i z małymi nakładami finansowymi włożonymi w produkcję, znikomym rozmachem oraz feelingiem kina niższej kategorii. Jon Keeyes jest specjalistą od filmów przeznaczonych na rynek wideo i takiż jest właśnie jego "Konflikt interesów" - skromny, niszowy, lecz na swój intrygujący sposób wciągający. Kinomani potrafiący przymknąć oko na wyraźne wady mogą spróbować posmakować historii o zwykłym napadzie z niezwykłym zwieńczeniem. Mały, B-klasowy rarytas.

Ogółem: 6/10

W telegraficznym skrócie: niezbyt znany reżyser, niski budżet i obsada drugiego sortu to trzy potencjalne wady odpychające od zaznajomienia się z filmem; dobrze poprowadzony scenariusz + niezła praca kamery i solidne aktorstwo pozwalają zapomnieć o technicznych niedociągnięciach; produkcja z potencjałem, która nieco poległa w starciu z finansowymi limitami; mimo wszystko warto sprawdzić.
1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones