Recenzja filmu

Straż dzienna (2006)
Timur Bekmambetov
Konstantin Chabienski
Maria Poroszyna

Fantasy z ludzką duszą

Miła odmiana w kinie fantasy, zdominowanym przez krasnoludy, elfy, gnomy, orki i inną hołotę zza oceanu. Timur Bekmambetov wniósł słowiańską duszę w duszny świat efektów specjalnych.
"Straż nocna" była miłą odmianą w kinie fantasy, zdominowanym przez krasnoludy, elfy, gnomy, orki i inną hołotę zza oceanu. Timur Bekmambetow wniósł słowiańską duszę w duszny świat efektów specjalnych. "Straż dzienna" jest jej udaną kontynuacją. Całość jest zgrabna, efektowna i, co najważniejsze, ludzka. Pomysł na film był znakomity. Umieścić akcję we współczesnej Moskwie; bohaterami uczynić przedstawicieli walczących ze sobą sił ciemności i światła, a więc jędze, wiedźmy, wampiry, magów itd. żyjących wśród normalnej populacji; w tej manichejskiej wizji świata umieścić postacie ludzkie w swoich wadach, słabościach, nadziejach i to z nich uczynić centrum intrygi oraz nośnik akcji. W ten sposób walka między jasnością a ciemnością toczy się przynajmniej na kilku poziomach. Ta wielopoziomowość fabuły jest zresztą nie tylko metaforyczna, ale i dosłowna. Akcja filmu dzieje się w trzech wymiarach: przeszłość, teraźniejszość (na którą czasem nakłada się ta pierwsza) oraz w Zmroku. "Straż dzienna" zaczyna się prawie dokładnie w tym samym momencie, w którym skończyła się "Straż nocna". Syn Antona jest Wielkim w służbie ciemnych. Kiedy wydaje się, że równowaga zostanie zachwiana, okazuje się, że jest jeszcze jeden Wielki w służbie jasności. Problem w tym, że kiedy obaj się spotkają, nastąpi apokalipsa, a na świecie ostatecznie zapanuje ciemność. Jakkolwiek streszczenie fabuły brzmi dziwacznie, to całą mitologię związaną z filmem widz przełyka niezwykle gładko i z przyjemnością. Co prawda wydaje się, że fabuła miała o wiele większy potencjał znaczeniowy niż ma film. Można więc narzekać, że Bekmambetow bardziej postawił na obfitującą w efekty specjalne akcję niż pogłębianie potencjalnej refleksji filozoficznej. No cóż, wydaje się, że reżyser bynajmniej nie miał zbyt filozoficznych intencji. "Straż dzienna" to po prostu solidna i niegłupia rozrywka, która choć jest adaptacją powieści Wasiljewa i Łukjanienki, to garściami czerpie z twórczości Bułhakowa. To być może unoszący się nad komputerowymi efektami specjalnymi posmak "Mistrza i Małgorzaty" sprawia, że mam do tego filmu słabość. A może to scena balu, w której wódka miesza się z krwią, przeszłość z teraźniejszością i przyszłością, zmrok z realnością. A może fakt, że filmowcy za wschodnią granicą potrafią zrobić widowisko na miarę amerykańskiej fabryki snów, zachowując oryginalność, świeżość i nie zmuszając widza do absolutnego wyrzeczenia się myślenia. W każdym razie "Straż dzienna" to miła rozrywka i przyjemna odmiana po amerykańskich sztampowych superprodukcjach.
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Zgasły już światła, zaczyna się film i... wielkie zaskoczenie. Na początku widzimy bitwę - owszem,... czytaj więcej
Ileż to zachwytów spłynęło na twórców Straży, gdy reżyser prezentując publiczności film fantasy,... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones