Recenzja filmu

100 dziewczyn i ja (2000)
Michael Davis
Jonathan Tucker
Emmanuelle Chriqui

Filmowa mozaika "-izmów"

Komedie młodzieżowe, a już na pewno młodzieżowe seks-komedie (gatunek, który wyrósł w II poł. lat 80, by potem eksplodować w okresie boomu na "American Pie"), nie ukrywam, że należą do gatunku,
Komedie młodzieżowe, a już na pewno młodzieżowe seks-komedie (gatunek, który wyrósł w II poł. lat 80, by potem eksplodować w okresie boomu na "American Pie"), nie ukrywam, że należą do gatunku, za którym szczerze przepadam. Dzieje się tak, bowiem drzemie we mnie za maską kurtuazji niesłychane chamstwo i prostactwo, mające na celu pomóc mi odkryć, co dokładnie kryje się pod zawartością damskiej bielizny. Nierzadko przy tym posługuję się stereotypami, które jak wiadomo, z prawdą niewiele mają wspólnego, ale życie bez stereotypów byłoby niemiłosiernie nudne, gdyż przyjemność ich obalania nie mogłaby mieć racji bytu. 

Te i inne (pseudo)mądrości przekazuje obraz Michaela Davisa pt. "100 dziewczyn i ja", reklamowany przez reżysera jako wypadkowa sił napakowanej seksualną gorączką "American Pie" i multum innych tytułów młodzieżowych. Teoretycznie ten film powinien dostać banię w locie bez zastanawiania (moje własne słowa!), w praktyce jednak zasługuje na ocenę najniższą lub znacznie wyższą, w zależności od wyznawanych poglądów.

Odstrasza bowiem zarys fabuły: Matt to typowy nieudacznik, będący klasycznym przykładem współczesnego prawiczka. Wpisuje się w model nastolatka, który ukrywa wielki problem, jest całkiem inteligentny, a kiedy trzeba potrafi to wykorzystać. Pewnego dnia trafia mu się jak ślepej kurze ziarno numerek w windzie z dziewczyną swoich marzeń. Po skończonym akcie Matt zostaje sam w towarzystwie jej ujmujących majteczek. Gdy wydaje się, że królewicz z bajki odnalazł swoją księżniczkę, okazuje się, że w tych ciemnościach i tak nic nie widział, więc musi niczym w "Kopciuszku" wyruszyć na poszukiwania właścicielki tychże... majtek (to nie to samo co pantofelek). Nie będzie to łatwe, bowiem musi przedrzeć się przez sto mieszkanek żeńskiego internatu. Czas go może nie nagli, ale "chcica" bowiem jak najbardziej...

Najkrócej dałoby się opisać "100 dziewczyn i ja" jako idiotyczny film młodzieżowy o stereotypach. Jednak nic bardziej mylnego! Reżyser postanowił pokazać, co go kręci, a co niemiłosiernie irytuje w płci przeciwnej, posługując się przy tym prostą psychologią. Tak jak wielu z nas reaguje emocjonalnie na niemal każdy termin z końcówką "-izm" (ostatnio bardzo modny "fasz-yzm"), tak wielu szowinistów i feministek pragnie do znudzenia podkręcać temat. I udało się! Film okraszono w dowcipne monologi głównego bohatera, który robiąc za narratora, dyktuje widzom swój życiorys, robiąc to na przemian trafnie, na przemian pseudo-filozoficznie. Do tego mamy wręcz stos przedstawicieli danego stereotypu, na czele z feminazistką (dosłownie!) w "żeńskim kółku zainteresowań" oraz prawdziwym macho wyraźnie zafascynowanym głosem popkultury.

Scenariusz "100 dziewczyn..." w miarę zagłębiania się w fabułę wyraźnie dojrzewa, przechodząc wraz z bohaterem swoistą przemianę. Gdy poznajemy Matta, jest typowym romantykiem, który niczym don Kichot żyje w świecie swojej wyśnionej Dulcynei! Z czasem błędny rycerz wyrusza na poszukiwania, by stoczyć walkę o ukochaną ze swoimi własnymi słabościami, by w finale tej opowieści, wyraźnie dorosnąć. Oczywiście zanim to zrozumie, jego dama serca zdąży go przechytrzyć. 

I tę przebiegłość kobiety udało się Davisowi umieścić w filmie na ocenę celującą. Wachluje na planie kobiecymi osobowościami, iż w pewnym momencie widz wyraźnie głupieje, już sam nie wiedząc, która dokładnie jest tajemniczą niewiastą z windy. Oczywiście uważne oko (jest to wskazówka) wypatrzy, o kogo tak naprawdę chodzi. Bowiem oczy są zwierciadłem duszy.

Fabuła i jednocześnie tylko fabuła jest zaletą "100 dziewczyn..". W mojej opinii bowiem nie ma znaczenia, kto gra w tym filmie. Ekipa robi wszystko zgodnie z wolą scenarzysty i reżysera, sumiennie wywiązując się z powierzonego zadania. O ile cieszy oko wianuszek całkiem atrakcyjnych dziewcząt (spora część to zawodowe modelki), to zdecydowanie od aktorskiej strony nikt nie jest aż tak godny uwagi. Powiedzmy, że wyjątkiem może być tutaj odtwórca roli głównej Jonathan Tucker, który w sposób fizyczny wyraźnie przypomina bliskiego kuzyna Josepha Gordon-Levitta, co sprawia, że zapada na dłużej w pamięci. 

"100 dziewczyn i ja" mogę ocenić tylko w jeden sposób: to rewelacyjny od strony fabularnej film, skonstruowany wedle szablonu i tego szablonu wiernie się trzyma. Dla jednych ta filmowa mozaika "-izmów" może być tanią i nudną rozrywką, dla drugich zaś ciekawym spojrzeniem filozoficznym na zależność między płciami. Krążą nawet słuchy, że gdyby Woody Allen zaczął przygodę z kinem jako nastolatek, kręciłby takie filmy, ale to chyba lekka przesada. 
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Nuda. Tego się boję najbardziej wybierając się do kina. Nerwowe patrzenie na zegarek, kolejne wyjście z... czytaj więcej
Kinga Kozakiewicz

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones