Filmoznawca za kamerą

Film francuskiego twórcy przypomina przydługi dodatek do wydania DVD, w którym aktorzy opowiadają o wspaniałości reżysera i tłumaczą zidiociałym widzom, co bohater czuł w danej scenie. Tak jak
Film Yves'a Montmayeura niewiele ma wspólnego z rasowym kinem dokumentalnym. Więcej tu dziennikarskiej ciekawości (skądinąd niezaspokojonej) niż artystycznej wizji, w której osoba i twórczość Michaela Hanekego składałyby się w opowieść większą niż ilustrowana filmografia Austriaka.

Grzechem pierworodnym "Michael Haneke: zawód reżyser" jest brak bohatera. Owszem, Haneke pojawia się na ekranie, opowiada, oprowadza po swoim świecie, ale jest to opowieść kustosza, a nie jednego z najbardziej zajmujących twórców współczesnego kina. Haneke nie chce uzewnętrzniać się przed kamerą, opowiadać o sobie, czy analizować własnych obrazów. Francuski dokumentalista nie ma natomiast innego pomysłu na swój dokument. Kiedy więc Haneke wymyka się z kolejnych zastawianych na niego pułapek, Montmayeur stawia na grzeczny dokument o "życiu i twórczości".

W pojedynku artystycznych osobowości wygrywa więc Haneke. Nie mogło zresztą być inaczej – od lat krążą legendy o jego charyzmie, o łagodnej naturze, która znika, gdy Austriak pojawia się na planie filmu, zmieniając się w genialnego wizjonera. Ale mimo to dokument o nim mógłby być bez porównania ciekawszy niż ten, który stworzył francuski reżyser.

Zafascynowany twórczością Hanekego Montmayeur zapragnął szybko zrobić o nim film. Zamiast dogłębnej próby zrozumienia, mamy ledwie dotyk, powierzchowne muśnięcie. Francuz zadaje bowiem niezbyt mądre pytania: skłania autora "Białej wstążki" do psychoanalitycznych wynurzeń i każe mu tłumaczyć konkretne sceny. Efektem tego jest zaskorupienie się Hanekego, które dla dokumentu zawsze okazuje się śmiertelne. Wprawdzie bohater Montmayeura rzuca tu kilka bon motów o tym, że "wielkim błogosławieństwem jest robić filmy, głównie dlatego nie potrzebuję psychiatry" lub o tym, że nie ma innej drogi do artystycznej dojrzałości niż przez Czechowa. Ale te gładkie frazy mają tylko jedno zadanie – ukryć to, co najważniejsze – osobowość reżysera.

"Michael Haneke..." szybko przemienia się w dziennikarski wywiad przeplatany fragmentami filmów mistrza. Tu anegdota, tam dwa obrazki z filmowego planu. Z nich zbudowana jest cała opowieść. W efekcie zamiast dokumentalnego portretu otrzymujemy długi materiał o powstawaniu kolejnych filmów: "Kodu nieznanego", "Białej wstążki", "Pianistki", "Miłości". Film francuskiego twórcy przypomina przydługi dodatek do wydania DVD, w którym aktorzy opowiadają o wspaniałości reżysera i tłumaczą zidiociałym widzom, co bohater czuł w danej scenie. Tak jak większość "making offów" obraża swym poziomem prawdziwych kinomanów, tak i "Michael Haneke..." jest sromotnym rozczarowaniem. Yves Montmayeur stworzył bowiem film, który zainteresować może tylko kompletnych ignorantów i maniakalnych miłośników austriackiego mistrza, którzy kochają go tak bardzo, że ze smakiem chłoną każdą opowieść o nim. Nawet jeśli w ciągu dziewięćdziesięciu minut nie otrzymają ani jednej świeżej myśli czy informacji.
1 10
Moja ocena:
4
Rocznik '83. Krytyk filmowy i literacki, dziennikarz. Ukończył filmoznawstwo na Uniwersytecie Jagiellońskim. Współpracownik "Tygodnika Powszechnego" i miesięcznika "Film". Publikował m.in. w... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones