Recenzja filmu

Bejbis (2007)
David Ross
John Leguizamo
Katherine Waterston

Galerianki są lepsze!

Ten rodzaj wrażliwego kina, który uprawia David Ross, jest niczym więcej niż zamienianiem dramatów w cyniczne i tanie historie z brukowców.
Na plakatach reklamowych "Bejbis" dystrybutor różowymi literami napisał: "amerykańskie galerianki". Ładna fraza, niespotykana. Nie pamiętam, kiedy ostatnio ktoś próbował nobilitować amerykańskie kino przez porównywanie go do kina polskiego. Nie pamiętam też, by wcześniej zdarzały się takie sytuację, żeby ktoś zachęcał do obejrzenia konkretnego filmu poprzez umieszczenie go w kontekście innego filmu, który niektórym kojarzy się tylko źle. Dwa słowa, a tyle pytań, które jednak stają się naprawdę nieważne wobec faktu, że "Galerianki" są świetnym filmem w porównaniu z "Bejbis". Koniec świata. Sam nie wierzę.

Porównywanie "Galerianek" do "Bejbis" tak czy inaczej jest zasadne, w końcu obydwa filmy traktują o tym samym – prostytucji nieletnich. W amerykańskim filmie nie ma bloków, są przedmieścia. To tam mieszka zło i niejaka Shirley Lyner, młoda dziewczyna z dobrego domu, która, tak jak wiele jej przyjaciółek, próbuje dorobić po szkole, pracując jako opiekunka do dzieci. Jej przygoda zaczyna się niewinnie i dość klasycznie: Shirley wpada w oko ojciec dzieci, którymi się opiekuje, znudzony, ale stosunkowo bogaty, jeszcze całkiem młody biznesmen. On oczywiście czuje do niej to samo, co ona do niego. Chodzi im natomiast o coś zupełnie innego, ale tego dowiedzą się trochę później. Wcześniej dochodzi do zbliżenia. Biznesmen daje Shirley pieniądze, oszukując siebie, że płaci jej za opiekę nad dziećmi. Ona bierze zapłatę, a potem dochodzi do wniosku, że to nic złego. Jakiś czas później opowiada o wszystkim przyjaciółce, a ta przekazuje sensację dalej. I tak pojawia się zastęp nastolatek, które chcą zarobić trochę na boku. Shirley postanawia zostać ich menadżerką: rysuje grafik, zaczyna ustawiać kolejne spotkania, pamięta, by koleżanki płaciły jej prowizję. Interes kwitnie, klientów jest coraz więcej.

Cały ten biznes i to, jak go pokazuje Ross, wygląda jak żart. Przemiana głównej bohaterki ze słodkiej, rozmarzonej nastolatki w zimną harpię i sutenerkę jest kompletnie nieprzekonująca, tak samo zresztą jak łatwość, z jaką jej koleżanki odnajdują się w nowej roli. Groteskowo wręcz wygląda obraz amerykańskiego przedmieścia, które zaludniają jedynie sfrustrowani i wyposzczeni panowie z brzuszkami, którzy tylko czekają na możliwość, by się przespać z córkami swoich sąsiadów.

Problemy świata, o którym opowiada się w "Bejbis", w ogóle mnie nie obchodzą. Nie obchodzi mnie nihilizm młodych, degeneracja starszych, brak przyszłości, niewydolny amerykański system edukacji. Ten rodzaj wrażliwego kina, który uprawia David Ross, jest niczym więcej niż zamienianiem dramatów w cyniczne i tanie historie z brukowców. Jakby tego było mało, Ross nie ma żadnego pomysłu, jak je opowiedzieć. Jest bezradny zarówno wobec swoich aktorów, jak i wobec kamery.
1 10 6
Rocznik '83. Absolwent filmoznawstwa UAM. Krytyk filmowy. Prowadzi dział filmowy w Dwutygodnik.com. Zwycięzca konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2007). Współzałożyciel nieistniejącej już "Gazety... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones