Czasami w życiu się nam nie układa. Bywa, że nie układa nam się w miłości, ale nie jest to powód, by o niej zapominać. Czasami pozornie irytująca nas osoba może tak naprawdę być jedną z
Czasami w życiu się nam nie układa. Bywa, że nie układa nam się w miłości, ale nie jest to powód, by o niej zapominać. Czasami pozornie irytująca nas osoba może tak naprawdę być jedną z najważniejszych w naszym życiu - naszą miłością. W takim wypadku nie trudno o zaprzepaszczenie szansy na szczęście. Czy o tym traktuje film Michela Gondry'ego? Bez wątpienia tak, ale nie jest to jedyne przesłanie filmu. Wiele krytyków sztuki, filmu, kulturoznawców uważa kino amerykańskie za tandetę, kicz i wielkie dno. Jakież jest ich zdziwienie, kiedy film taki jak "Zakochany bez pamięci" pokazuje ich nieprofesjonalizm. Zacznijmy od fabuły. Joel Barish (Jim Carrey) to człowiek niezwykle samotny, który dzień w dzień zmaga się ze swoją pospolitością. Marzy o prawdziwej miłości. Wkrótce przez przypadek poznaje Clementine, która zaskakuje go swoją otwartością, szczerością i oryginalnym spojrzeniem na świat. Charakter dziewczyny staje się jednak dla niego także problemem, który sprawia, iż między parą dochodzi do poważnych kłótni. Ostatnia z resztą doprowadza do tego, iż Clementine traktuje Joel'a jak nieznajomego. Można by nawet rzec, że go nie poznaje... Fabuła, a więc i scenariusz, napisany przez Charliego Kaufmana jest niebanalny i trudny do interpretacji. Kaufman przyzwyczaił już nas do tego, iż każdy film, za jaki się zabiera, faktycznie istnieje jako wartościowa sztuka komercyjna. Historia głównych bohaterów, jak i sam motyw maszyny "wymazującej elementy pamięci", są genialne, mimo iż wydają się trochę banalne. Dochodzące do tego poboczne historie innych bohaterów, mniej lub bardziej związanych z głównymi postaciami, jest idealnie spleciony z głównym wątkiem fabularnym. Rezygnacja ze schematyczności scen i postawienie na wielowątkowość, jak i wiele momentów zaskoczenia okazało się strzałem w dziesiątkę. Film przez to porusza i trzyma w napięciu do ostatniej chwili, mimo iż jest to przecież dramat. Bardzo ważna w dziele Michela Gondry'ego jest warstwa wizualna. Oniryzm, lekkość i piękno przedstawionych scen jest wprost idealne i niezmiernie cieszy oko. Tu należą się owacje na stojąco dla reżysera, który swoją pracę wykonał znakomicie, profesjonalnie i w pełni artystycznie w każdym tego słowa znaczeniu. Jeśli chodzi o aktorów, to można powiedzieć, że bez nich ten film mógłby wyglądać zupełnie inaczej, nie wykluczone, że znacznie gorzej. Jim Carrey po raz kolejny, po filmach takich jak "The Truman Show" czy "Człowiek z księżyca", udowodnił iż posiada wielki kunszt aktorski. Wykreowana przez niego postać wydawała się niezwykle prawdziwa i szczera. Mile zaskoczyła mnie Kate Winslet. O ile nie pałam miłością do tej aktorki, o tyle nie wyobrażam sobie tego filmu bez takiej właśnie Clementine. Pięknej, zwariowanej, można by rzec lekko szurniętej i niezwykle wrażliwej. Poza czołówką w oko wpadła mi Kirsten Dunst. Postać przez nią grana, choć nie tak rozbudowana jak głowni bohaterowie, urzeka i daje do myślenia. Tom Wilkinson i Mark Ruffalo zagrali naprawdę dobrze, za to rozczarował mnie nieco Elijah Wood, który wydał mi się bez wyrazu. Mało można powiedzieć o fonii, gdy ta jednak się pojawia, stoi na dobrym poziomie. Film zawiera wiele możliwości interpretacji. Można tu odnaleźć wiele motywów filozoficznych i literackich. Sama walka głównego bohatera z systemem wymazującym pamięć może przypominać wędrówkę Orfeusza do Styksu w celu odzyskania swej żony Eurydyki. Nasz bohater walczy podobnie jak Orfeusz, chce odzyskać ukochaną, a raczej samo jej wspomnienie. Na koniec parę słów podsumowania. "Zakochany bez pamięci" to film trudny. Nie zadowoli zwykłego, żądnego akcji widza. Jest raczej swojego rodzaju refleksją na temat miłości, życia i decyzji, których się podejmujemy. Chce nam pokazać, że wymazywanie pewnych wspomnień jest bezsensowne. W zamian proponuje nam rozwiązanie swoich problemów, wzięcie sprawy w swoje ręce. Przekonuje nas, by działać w obronie tego, co dla nas dobre. Jednocześnie dzieło to jest niezwykłą artystyczną wizją, w którą wplątane są piękne i pomysłowe ujęcia i kadry nasycone wieloma kolorami. Niezwykle podkreślony świat realny miesza się tu z genialnie spreparowanym oniryzmem. Serdecznie polecam ludziom szukającym ambitnego, niekoniecznie niszowego kina.