Recenzja filmu

Pewnego razu na Dzikim Zachodzie (1968)
Sergio Leone
Charles Bronson
Henry Fonda

Interesujesz się modą, Harmonijka?

„Rytm tego filmu miał na celu stworzyć i odwzorować ostatni haust powietrza, który wydaje osoba tuż przed śmiercią. "Pewnego razu na Dzikim Zachodzie" to od początku do końca taniec śmierci.
„Rytm tego filmu miał na celu stworzyć i odwzorować ostatni haust powietrza, który wydaje osoba tuż przed śmiercią. "Pewnego razu na Dzikim Zachodzie" to od początku do końca taniec śmierci. Wszyscy bohaterowie w filmie, poza Claudią Cardinale, są świadomi faktu, że nie przeżyją do jego końca” – powiedział Sergio Leone. Nie bójcie się, powyższy cytat nie zdradza w najmniejszym stopniu fabuły tego dzieła, on tylko lekko kreśli jego klimat. Ale czy słowami można nakreślić klimat? Już spieszę z odpowiedzią: nie można. Klimat to nie tylko genialna muzyka Ennio Morricone, powolne ujęcia czy sposób narracji. Na klimat składa się przecież każdy najmniejszy szczegół, elementy takie, którym ja – laik – nie potrafiłbym nawet nadać poprawnego określenia. Powiem tyle - nie wiem, czy istnieje choćby jeszcze jeden tak klimatyczny film jak „Pewnego razu...”. Obraz ten jest perfekcyjny do bólu, doskonały pod każdym względem. Począwszy od najdoskonalszego soundtracku w historii kina, na doskonale zarysowanej psychologii postaci (nie)kończąc. Oprócz tego, że „Pewnego razu...” to western doskonały, sprawdza się również jako thriller (piszę o tym z przekory, jestem przeciwnikiem szufladkowania arcydzieł filmowych). Alfred Hitchcock, mistrz suspensu powiedział kiedyś: „film powinien zaczynać się od trzęsienia ziemi, potem zaś napięcie ma nieprzerwanie rosnąć”. Dokładnie tak jest w „Pewnego razu...” - od momentu, kiedy Harmonica (jeden z czwórki głównych bohaterów) przyjeżdża na stację, aż do samego końcowego pojedynku, nie wiemy, o co tak naprawdę chodzi, co motywuje głównych bohaterów. Jedyna różnica pomiędzy filmem Sergio Leone, a klasycznym thrillerem, to sposób budowania napięcia: Sergio stosuje powolne ujęcia, bywa, że przez kilkanaście minut (tak jest na początku, kiedy razem z trzema zbirami czekamy na pociąg) nie pada ani jedno słowo. Henry Fonda odgrywa tu rolę swojego życia, podobnie Jason Robards, Charles Bronson czy Claudia Cardinale. Nawet postaci epizodyczne są doskonale nakreślone, zagrane. Soundtrack to czysta poezja. Bez muzyki Ennio Morricone, film nie byłby arcydziełem. To przecież muzyka buduje napięcie i tworzy niezapomniany klimat Dzikiego Zachodu. W przypadku filmów Leone, można nawet rzec, że muzyka jest ważniejsza, niż sam scenariusz… Nie wiem, jak lepiej można polecić ten film, niż poprzez muzykę właśnie. Wystarczy posłuchać choćby kawałka głównego motywu, by przekonać się, czy taki klimat Cię porwie, czy też nie. Film powstał w 1968 roku, a pod względem technicznym, wizualnym jest doskonalszy niż przeciętna współczesna produkcja hollywoodzka. Czy to właśnie za sprawą odrestaurowanego obrazu i dźwięku w systemie DD 5.1, otwartą szczękę mam przez cały czas, czy może jest w tym jednak jakiś udział samej historii? Jakby nie było, recenzja to nie miejsce na opisywanie fabuły, recenzja powinna do obejrzenia filmu zachęcić, a nie film streszczać. Dlatego wygląda to jak jeden wielki pean na cześć Sergio Leone i jego najlepszego westernu w historii kina. I tak ma być! Ave Sergio Leone!
1 10
Moja ocena:
10
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Kiedy Sergio Leone przyszedł prosić szefów studia Paramount o pieniądze na swój nowy projekt, usłyszał:... czytaj więcej
Sergio Leone, jeden z najwybitniejszych twórców westernów, gdy pod koniec lat sześćdziesiątych udał się... czytaj więcej
Sergio Leone to prawdziwy geniusz. Bardzo rzadko zdarza się, aby kontynuacja filmu była lepsza od... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones