Recenzja filmu

Hellboy: Złota armia (2008)
Guillermo del Toro
Ron Perlman
Selma Blair

It's not easy being red

No i stało się. Przygody szatańskiego bękarta z kryzysem osobowości właśnie trafiły do kin, tym samym zamykając długi pochód tegorocznych adaptacji komiksowych. Najnowszy Hellboy, zdawać się
No i stało się. Przygody szatańskiego bękarta z kryzysem osobowości właśnie trafiły do kin, tym samym zamykając długi pochód tegorocznych adaptacji komiksowych. Najnowszy Hellboy, zdawać się mogło, miał po swojej stronie intelektualną przewagę nad poprzednikami pokroju "Hulka" czy "Iron mana" wynikającą z jakości komiksowego oryginału Mike'a Mignoli (ulubionego komiksu teologów)  oraz postaci reżysera Guillermo Del Toro, nowej gwiazdy kina hiszpańskiego. Niestety na wyniosłych zapowiedziach się skończyło. Ciekawi bohaterowie oraz fantastyczna wizja artystyczna reżysera to jedyne, co ratuje ten film przed utonięciem w morzu przeciętniaków. Nie zrozumcie mnie źle, "Hellboy 2" jako wakacyjną rozrywkę ogląda się przyjemnie, ale zaliczyć go do filmów zapadających w pamięć jest ciężko. Tytułowy Hellboy (Ron Perlman) jest demonem przywołanym na ziemię pod koniec drugiej wojny światowej przez Rasputina, by służył Nazistom. Jednak ten okazuje się nie taki znowu demoniczny i przy odrobinie ojcowskiej miłości ze strony pewnego naukowca wyrasta na obrońcę ludzkości pracującego na co dzień w tajnym Biurze ds. Badań i Obrony nad Zjawiskami Paranormalnymi. Razem z nim w BBOZP pracują także: jego dziewczyna Liz (Selma Blair), żeńska wersja żywej pochodni z Fantastycznej Czwórki, oraz Abe Sapien (Doug Jones) rybo-podobny telepata. W "Złotej Armii" poznajemy także Johanna Straussa (Seth MacFarlane), ich nowego szefa. Medium w postaci wielkiej chmury ektoplazmy, przetrzymywanej w specjalnym kombinezonie. Tak jak pierwszy film skupiał się bardziej na okultystycznych eksperymentach nazistów, tak "Złota Armia" posuwa się bardziej w kierunku fantasy. Od tysiącleci na Ziemi panował człowiek. Starsze i potężniejsze rasy zostały wyparte siłą, brutalnością i determinacją ludzi, a ich potomkowie wiodą nędzny żywot w ukryciu u stóp imperium człowieka. Jednak pewien elfi książę Nuada (Luke Goss) zamierza przywrócić starożytny porządek. W tym celu musi znaleźć i obudzić legendarną Złotą Armię, która przed wiekami została stworzona do walki z ludzkością na rozkaz jego ojca. Jednym z głównych problemów nowego "Hellboya" jest to, że pomimo tak dużego nacisku na stronę wizualną oraz wspaniałego stylu artystycznego wiele scen spływa po widzu jak woda po kaczce. Film po prostu nie oddziaływuje tak mocno, jak przyszłoby się spodziewać po tak wspaniałych projektach scenografii, stworzeń oraz postaci. Guillermo zdaje się jedynie umieszczać elementy fantasy w kadrach, mając nadzieję, że te same się obronią, lecz nie przykłada starań, aby je odpowiednio ukazać i oddać ich siłę. Poprzedni film reżysera "Labiryntu Fauna" był bardziej minimalistyczny w swych baśniowych elementach, a jednak każda scena z ich udziałem silnie oddziaływała na widza. Również poprzedni "Hellboy" prezentował dużo cięższą i bardziej wyczuwalną atmosferę. "Złota Armia" natomiast, jest pod tym względem nieco "nijaka" (z paroma wyjątkami, patrz: targowisku trolli), po porostu film nie ma tak mocnego klimatu jak można by oczekiwać. Nowy "Hellboy" jest także nierówny pod względem akcji. Zawiera wprawdzie parę całkiem widowiskowych scen z akrobacjami księcia Nuady czy imponującą rozmachem i efekciarstwem sekwencję z gigantycznym żywiołakiem lasu, lecz z drugiej strony większość potyczek w filmie podąża schematem: - "ktoś kogoś pierdzielnie pięścią, ten ktoś poleci dziesięć metrów, uderzy w ścianę z hukiem i idziemy dalej". Sytuacji nie poprawia też niezwykle prosta, przewidywalna i nie do końca wciągająca fabuła, co jest autentycznym zaskoczeniem, biorąc pod uwagę umiejętność del Toro do pasjonującego przedstawienia nawet najprostszych opowieści. Nie jestem żadnym znawcą komiksów Mignoli, ale nie mogę oprzeć się wrażeniu, że wiele z potencjału, jaki oferował oryginał, nie został wykorzystany. Film jedynie powierzchownie traktuje całą fascynującą i mroczną mitologię, jaką zawierał komiks. W kilku momentach zauważyć można małe odniesienia do pochodzenia postaci Hellboya oraz wątków mających nieco bardziej epicki wymiar, jednak są one potraktowane po macoszemu i raczej nie mają większego wpływu na historię oglądaną przez widza. Film zawiera także wiele ogranych i na dodatek słabo przedstawionych klisz. Najlepszymi tego przykładami są dwa wątki miłosne, które zamiast wzruszać, drażnią. Mimo wszytko jednak film ogląda się przyjemnie, a to głównie za sprawą charakterystycznych i interesujących postaci. Hellboy Pearlmana to czerwona, sarkastyczna i ordynarna wersja Hulka, która przy okazji kocha koty. Przeżywa swego rodzaju kryzys tożsamości, gdy coraz częściej dają o sobie znać jego piekielne korzenie. Sytuacji nie poprawiają ludzie, którzy odnoszą się do swoich paranormalnych obrońców z nieufnością i wrogością powodowaną strachem. Również Abe dobrze sprawdza się w roli sidekicka głównego bohatera, choć wątek miłosny z jego udziałem był raczej chybiony. Niespodzianką jest udział Setha MacFarlane'a twórcy "Family Guy" oraz "American Dad" udzielającego głosu Johannowi Straussowi z ciężkim niemieckim akcentem. Także Luke Gloss jako książę Nuada, czyli połączenie Legolasa z wampirem z "Blade'a" wypada dość dobrze. Film, tak jak większość wakacyjnych produkcji, serwuje nam również sporo humoru (najlepsza scena: Hellboy i Abe śpiewający po pijaku: "Can't smile without You"). Czasami wręcz można odnieść wrażenie, że oglądamy rasową komedię. Koniec końców "Hellboy 2" to kawałek dobrego kina rozrywkowego, jednak zawiera w sobie zbyt dużo zmarnowanego potencjału i wykazuje wyraźny przerost formy nad treścią. Nie twierdzę, że dobry film wakacyjny nie może powstać oparty jedynie na fajerwerkach, bo może (patrz - twórczość Michaela Baya), ale problem polega na tym, że również jako kino czysto rozrywkowe "Hellboy" nie do końca daje radę. "Złota Armia" jest tym niezwykle rzadkim i ciekawym przypadkiem, w którym wakacyjna adaptacja komiksowa została lepiej przyjęta przez krytyków niż przez widzów. Myślę, że bierze się to ze swego rodzaju pobłażliwego patrzenia na nowego ulubionego wizjonera Hollywood, któremu udało się stworzyć sequel z większym budżetem niż część pierwsza, jednocześnie nie poświęcając swojej wizji i mając jeszcze większą swobodę artystyczną. Szkoda tylko, że efekt jest tak przeciętny, bo mimo że bawiłem się dobrze, to jednak potencjał uniwersum "Hellboya" oraz sylwetka reżysera pozwalały spodziewać się czegoś więcej. Uznajmy to więc za niezobowiązującą rozgrzewkę przed "Hobbitem".
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Niestety "Hellboy: Złota armia" to film, który nie spełnił moich oczekiwań, a spodziewałam się po nam... czytaj więcej
Szara codzienność? Mozolność życia? Dla Hellboya to kolejny emocjonujący dzień. Czerwony diabeł z... czytaj więcej
Od czasu pierwszego "Hellboya" minęły już 4 lata, a Guillermo Del Toro idzie za ciosem i serwuje nam... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones