Recenzja wyd. DVD filmu

Barwy ochronne (1976)
Krzysztof Zanussi
Piotr Garlicki
Zbigniew Zapasiewicz

Jama, czyli góra (rzecz o komensalizmie)

Ten film to znakomite studium tego, kim chcemy być i tego, kim się stajemy oraz tego, czy jesteśmy w porządku. Wobec innych i wobec samych siebie.
UWAGA, SPOILERY! TA RECENZJA ZAWIERA TREŚCI ZDRADZAJĄCE FABUŁĘ.

Krzysztof Zanussi to bez wątpienia jeden z najważniejszych polskich reżyserów XX wieku, lecz i w obecnym stuleciu - choć z gorszym skutkiem - potrafi się odnaleźć. W latach Polski Ludowej łatwiej było mu rozprawiać się z otaczającą go rzeczywistością, ale - choć zabrzmi to nieco gorzko - wówczas również cenzura i nadzór nad kinematografią pomagały artystom tworzyć lepsze obrazy. Zwłaszcza tym, którzy tworzyli w stylistyce "kina moralnego niepokoju". To właśnie wtedy powstały takie małe arcydzieła reżysera jak "Struktura kryształu", "Spirala" czy "Rok spokojnego słońca" i to największe: "Barwy ochronne". Rozterki wewnętrzne jednostki, jednostka kontra system, oportunizm kontra nonkonformizm. Po zmianie ustrojowej Zanussi miewał już tylko przebłyski dawnego talentu ("Życie jako śmiertelna choroba przenoszona drogą płciową", "Persona non grata"), zaliczył też kilka porażek ("Serce na dłoni", "Obce ciało") i odcinał kupony od sławy w równie słaby sposób ("Rewizyta"). Cofnijmy się jednak do roku 1976 i apogeum jego twórczości.

Jeśli mówimy o filmie Zanussiego, to możemy z automatu być pewni, że główną rolę gra któryś z jego pupili: aktorów grających u niego seryjnie. Jeśli nie widzimy na ekranie w roli głównej Mai Komorowskiej, Eugeniusza Priwieziencewa albo Daniela Olbrychskiego, to na pewno zobaczymy Zbigniewa Zapasiewicza. Ten tandem dla polskiej kinematografii jest niczym duet Scorsese / De Niro dla amerykańskiej. Chemia między reżyserem i aktorem, spójność wizji dotyczącej roli są aż nadto zauważalne. Zapasiewicz (nie tylko u Zanussiego) często jest wysoko wykształconym "panem samego siebie", który za pomocą własnej inteligencji bawi się emocjami innych i lawiruje w otaczającym go środowisku. Jego emploi był "cyniczny docent", grany z taką łatwością i naturalizmem, że nie wyobrażałbym sobie kogoś innego w roli docenta Szelestowskiego. 

Jakub Szelestowki jest opiekunem letniego, studenckiego obozu językowego. Być może jest to dla niego zbyt uwłaczające stanowisko, być może stanowi przyczynek do podlizywania się wyższym w hierarchii od siebie; w każdym razie oba powody są dobre by móc się wykazać jako człowiek systemu podcinający skrzydła młodym buntownikom, którzy śmieją uważać, że coś im się należy, że coś jest niesprawiedliwe. Na czele tego nieformalnego ruchu stanął świeżo upieczony magister, Jarosław Kruszyński (Piotr Garlicki), który - podobnie jak docent będący opiekunem obozu - ma namiastki władzy w postaci tytułu sekretarza wspomnianej imprezy. Kruszyński będzie chciał zaburzyć hierarchię i obalić dławiące jego kolegów zasady i trzeba przyznać, że arogancji oraz umiejętności zadawania kąśliwych ciosów mu nie brakuje. Jego problemem jest docent, który wydaje się być inteligentniejszy od magistra (nie wdaje się w emocjonalnie wyczerpujące spory), ma większą od niego erudycję (co umożliwia mu torpedowanie uwag i oskarżeń Kruszyńskiego w ośmieszający, tego drugiego, sposób) i przede wszystkim ma olbrzymie życiowe doświadczenie. Jakub Szelestowski sam był kiedyś młodym gniewnym, sam stawiał zarzuty i w samotności znosił porażki. Ale szybko odkrył przepis na sukces. Może nie na sukces, który uszczęśliwi jego samego, ale uszczęśliwi otoczenie. Niczym hiena obok lwa jest komensalem, który pogodził się już z tym, że żaden z jego atutów osobistych nie pozwoli mu szybko stać się królem polowania. Jedyne co może teraz, to nie denerwować silniejszego i usługiwać mu kiedy ten tego wymaga ("kogo trzeba było postraszyć, postraszyłem; komu trzeba było schlebić, schlebiłem"). Lwem jest prorektor Bolesław (równie fenomenalny Mariusz Dmochowski), zblazowany karierowicz, który pewnie całkiem niedługo trafi do jakiegoś wojewódzkiego urzędu czy awansuje w hierarchii partii. Sam prorektor zresztą ewidentnie nie przejmuje się tym, co jest niżej, byle tylko ktoś to trzymał za twarz. Obóz traktuje jako weekendowy wypad z rodziną za państwowe pieniądze, bo może i kto mu zabroni? Może Jakub? Nie, Jakub jest oficjalnie lojalny, choć nie przeszkadza mu to by być nielojalnym poza protokołem. Siejąc ferment w głowie Kruszyńskiego, wmawia mu, że prorektor nie działał uczciwie w swej naukowej karierze. Nie tylko tutaj obnaża naiwność młodego magistra. Każe mu także zrewidować pojęcie szlachetności, sprawiedliwości i poświęcenia, wystawiając młodziana na konflikt z władzami uczelni o niepokornego Raczyka (Priwieziencew). Pojedynek pomiędzy Jakubem i Jarosławem zwieńcza próba zemsty na docencie, po tym gdy ten drugi go po raz kolejny upokorzył (tym razem przed samym sobą). I tu przychodzi mi na myśl bajka o żółwiu i zającu. Docent - niczym zając - zrobił sobie odpoczynek, będąc zbyt pewnym siebie i nie zauważył, że wykorzystał to żółw. Pokonany Jakub jest człowiekiem, który przegrał na kilku frontach: jest samotny i wcale nie taki silny emocjonalnie na jakiego się kreował. Co więcej, Jakub przegrał też wewnętrzną walkę z samym sobą. Jest teraz nikim dla innych i nikim dla samego siebie. Czy jeśli Szelestowski przegrał, to Kruszyński zwyciężył? Wątpię. Uciekł się do najpierwotniejszych instynktów w walce o swoje zdanie, bo inaczej nic nie mógł zdziałać i zdał sobie sprawę, że teraz ma tylko dwie drogi kariery - obłudną i smutną Szelestowskiego albo głupio i kategorycznie skończoną jak Raczyka. Docent Jakub zafundował mu letni obóz ze szkoły życia.

"Barwy ochronne" to zdecydowanie jeden z najważniejszych filmów "kina moralnego niepokoju", który - dzięki uniwersalnemu przesłaniu - ani trochę się nie zestarzał. Zanussi ukazał w perfekcyjny sposób konflikt jednostki z systemem i - przede wszystkim - jednostki ze sobą samą. Rola Jakuba Szelestowskiego to też jedna z najlepszych ról w karierze Zbigniewa Zapasiewicza, a już na pewno życiowa rola Piotra Garlickiego, który z kolei nie wykorzystał swojej aktorskiej szansy w przyszłości. Życie lubi naśladować sztukę. A czym w ogóle są tytułowe "barwy ochronne"? Najprościej rzecz ujmując: konformizmem, fałszywym bezpieczeństwem, pozorną stabilnością. I co najważniejsze - maską. Ten film to znakomite studium tego, kim chcemy być i tego, kim się stajemy oraz tego, czy jesteśmy w porządku. Wobec innych i wobec samych siebie. Można przecież zaklinać rzeczywistość na swoją modłę, w końcu "jama to po japońsku góra, a po naszemu dziura", lecz co finalnie z tego mamy, bo przecież na pewno nie szacunek dla własnej osoby?
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones