Jason and the city

Zacznę może od tego, że jestem wielką fanką Jasona Voorheesa. Facet godnie kontynuuje rodzinną tradycję, a przy tym jest duży i silny, a wszyscy dobrze wiemy, że przy psychopatycznych mordercach
Zacznę może od tego, że jestem wielką fanką Jasona Voorheesa. Facet godnie kontynuuje rodzinną tradycję, a przy tym jest duży i silny, a wszyscy dobrze wiemy, że przy psychopatycznych mordercach rozmiar ma znaczenie. Działalność Jasona można podzielić na dwa okresy – przedśmiertny (druga, trzecia i czwarta odsłona „Piątku 13-go”) i pośmiertny (szósta, siódma, ósma i dziewiąta część). Jest jeszcze „Jason X”, ale nie bardzo wiem, jak zakwalifikować ten kosmiczny epizod w dziejach naszego bohatera. Począwszy od „Jason żyje” twórcy filmowi zaczęli prześcigać się w pomysłach na urozmaicenie serii, z czego idea, by Jasona ożywiał piorun, z perspektywy kolejnych „Piątków” wydaje się najmniej wyszukana. Mieliśmy pojedynek Jasona z telekinetycznymi mocami w siódemce, zatem kolejna odsłona musiała pójść jeszcze dalej. Tak więc tym razem wielki, martwy, rdzenny mieszkaniec wód Crystal Lake spakował manatki i wyruszył w rejs do Nowego Jorku. Nie trzeba chyba mówić, że dla wielu jego współpasażerów była to ostatnia podróż w życiu. Sam tytuł filmu może się wydać mylący. Spodziewałam się zobaczyć Jasona grasującego na Wall Street albo chociaż wspinającego się na Statuę Wolności, a w rzeczywistości sama akcja na Manhattanie trwa jakieś trzydzieści pięć minut. Wcześniej mamy znane scenerie Kryształowego Jeziora i długi, krwawy rejs statkiem wycieczkowym. A gdy już dochodzi co do czego, to rolę najdroższej dzielnicy Nowego Jorku gra ohydny port pełen gwałcicieli i ćpunów, dach wieżowca, stacja metra i wypełnione podejrzanym kwasem kanały. To zdecydowanie nie jest Manhattan, jaki serwują twórcy „Sex and the city”. Nigdy nie byłam, nie jestem i raczej nie będę wielbicielką tego serialu, toteż miałam nadzieję zobaczyć Jasona maczającego maczetę w bezpruderyjnych paniach w sukienkach od Prady. Niestety ofiary Jasona należą raczej do tych niższych warstw społecznych, tak że panoramę Manhattanu i jego mieszkańców, jaką w filmie otrzymaliśmy można podsumować w trzech słowach – syf, kiła, mogiła. Druga sprawa to fatalny scenariusz. Postaci są tak psychologicznie niewiarygodne, a dialogi tak żałosne, że aż momentami przecierałam oczy ze zdumienia. Trzecia fatalna rzecz to zakończenie, które ja osobiście mogę rozpatrywać jedynie w kategoriach parodii. Akcentów humorystycznych jest jednak trochę więcej – mamy zatem scenę, gdy Jason przekrzywiając w swój firmowy sposób głowę ze zdumieniem ogląda olbrzymi billboard z hokejową maską reklamujący rozgrywki Eastern Hockey League hasłem „Meet the competition” a także, gdy straszy grupę punków, pokazując twarz. Jest też kultowy już pojedynek Jasona i Juliusa na wspomnianym dachu wieżowca – to trzeba zobaczyć. Tak, że jeśli warto sięgnąć po ten film, to tylko dla tych trzech krótkich epizodów. Całą resztę można sobie spokojnie darować.
1 10
Moja ocena:
4
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Ósma część przygód sławnego seryjnego mordercy. Jason Voorhees (Kane Hodder) wdziera się na pokład... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones