Recenzja gry PC

For Honor (2017)
Roman Campos-Oriola
Damien Kaiken

Kataną i mieczem

Takie rzeczy tylko w grach! Potężny wiking zamachuje się toporem na okutego w zbroje płytową rycerza, kiedy nagle otrzymuje miażdżące uderzenie od atakującego z flanki samuraja. Tak wygląda
"For Honor" - recenzja
Ubisoft inwestuje w gry, które sporą część rozgrywki przenoszą do sieci. W ciągu ostatnich kilku lat mieliśmy choćby "The Crew" i "The Division". Tytuły projektowane jako pozycje dla pojedynczego gracza dostawały cząstkową opcję gry multiplayer – choćby obie części "Watch_Dogs". Właśnie zadebiutował "Ghost Recon: Wildlands", a "Rainbow Six: Siege" jako pełnokrwisty sieciowy shooter pozycjonowany jest jako tytuł e-sportowy.



I chyba "For Honor" ma najbliżej do tej ostatniej pozycji. Otóż mamy zróżnicowanych wojów z trzech różnych obozów, którzy mogą ścierać się ze sobą w pojedynkach bądź potyczkach grupowych. Każdy z nich dysponuje trochę innymi umiejętnościami, każdy też wymaga od gracza dobrego opanowania ruchów i strategii. Już od czasu pierwszych beta testów czuć było, że ten pomysł – nieważne jak absurdalny w swoich założeniach – ma szanse na sukces. Niestety jak to bywa, wymaga jeszcze doszlifowania.



Punktem centralnym "For Honor" jest opracowana mechanika walki bronią białą. To jedna z najtrudniejszych mechanik do stworzenia. Musi być ona intuicyjna, ale także elastyczna. Musi pasować do zróżnicowanych postaci, a chcąc więcej od gry, nie może sprowadzić się do opętańczego klepania w klawisze pada bądź klawiatury. W moim odczuciu, to, co zaproponowano w "For Honor", to jedno z najlepszych rozwiązań powstałych do tej pory.

Rozgrywka bazuje na trzech postawach do wyboru. Decydują one o kierunku blokowania ciosów i wyprowadzania ataków. Te ostatnie dzielą się na ciosy słabe i silne. Do tego mamy jeszcze możliwość ogłuszenia adwersarza i… zasadniczo to tyle, jeśli mowa o podstawach. Jeżeli wróg zamachuje się na nas z lewej strony, my jak najszybciej musimy zmienić postawę na odpowiednią do kierunku. Wtedy automatycznie postawiony blok uchroni nas od otrzymania obrażeń. Analogicznie jest z atakiem. Kluczymy wokół oponenta i próbujemy zadać cios w niechronioną przez niego strefę.

System jest jednak o wiele bardziej złożony. Każdy z bohaterów (bądź typów bohaterów) ma jeszcze swoje ciosy specjalne. Wszystkie ruchy można podejrzeć w menu i zapewniam, że ich jak najszybsze opanowanie jest kluczowe dla przetrwania na polu walki.

Aby przygotować się do walk z żywymi przeciwnikami, a także rozeznać się w dostępnych postaciach, warto zapoznać się z kilkugodzinną kampanią dla pojedynczego gracza. Opowiada ona historię niekończących się wojen pomiędzy trzema wojowniczymi nacjami, które poprzez tajemniczy kataklizm nagle znalazły się koło siebie. Dodatkowo w napiętych relacjach mąci jeszcze tajemnicza persona o imieniu Apolyon.



Rozgrywając "singla", uczymy się podstaw związanych z trzymaniem gardy, blokowaniem i zadawaniem obrażeń, a także poznajemy różne typy dostępnych wojowników. Potężne opancerzone postacie zadające ogromne straty są idealne do kontrolowania sytuacji na mapie. Same jednak nie pchną frontu za bardzo do przodu, gdyż są zbyt powolne. Do szybkich wypadów na tereny zajęte przez wroga lepiej nadają się prawie niechronieni pancerzem zabójcy, których główną zaletą jest zwinność, ruchliwość i umiejętność szybkiego zadawania ciosów z doskoku. Oprócz tego znajdziemy tu także bardziej zbalansowane jednostki.

Kończąc kampanię dla pojedynczego gracza mamy pełne rozeznanie co do podstaw rozgrywki, a także powinniśmy już wiedzieć, którym wojem z której frakcji będzie nam się najlepiej grało. A sama historia? Jest dość prosta i przewidywalna. Poszczególne misje sprawdzają się głównie do tego samego, czyli przejmowania kontroli nad kolejnymi obszarami mapy. Czasami trafi się coś bardziej ożywczego, jak na przykład szaleńczy pościg konny za zbiegłym jarlem, ale kupowanie "For Honor" dla tej opowieści byłoby marnowaniem pieniędzy.

Kwintesencją produkcji Ubisoftu są jednak starcia sieciowe. W tym trybie dostępnych jest kilka opcji: pojedynki 1 na 1, 2 na 2 oraz bitwy, w których udział bierze ośmiu wojów podzielonych na dwa zespoły. Na tę chwilę najgorzej wyglądają właśnie te "masowe" rozgrywki.



Przykładem jest tu choćby tryb dominacji – celem jest objęcie kontroli nad jak największym obszarem. Oprócz postaci kontrolowanych przez samych graczy, na arenach ścierają się pomniejsze jednostki kierowane przez SI – coś na wzór minionów z gier MOBA. Problem jest jednak taki, że często na ekranie zaczyna panować trudny do opanowania chaos. Wtedy też, zamiast stosować jakieś taktyki, raczej walimy na oślep. Mnie szybko zaczęło to doprowadzać do frustracji. Na szczęście "For Honor"pokazuje swoją moc podczas pojedynków.

W tej kwestii nie zrzucaliśmy już winy na jakieś plączące się pod nogami "mobki". Na niewielkiej arenie jesteśmy tylko my i nasz adwersarz. O tym, kto wygra, zdecydują umiejętności, opanowanie ciosów, refleks i spostrzegawczość, a także doświadczenie. Nie przejmujcie się tym, że prawdopodobnie przez pierwsze kilkanaście starć będziecie jedynie materiałem na szybki oklep. Żeby zacząć odnosić sukcesy, trzeba na to poświęcić kilka ładnych godzin treningu. W ten sposób nauczycie się strategii, a także nauczycie się map, ponieważ te same w sobie potrafią być orężem.



Areny, na których toczone są walki, są dość zróżnicowane. Niektóre to po prostu plac, który pozwala prowadzić walkę manewrową. Inne, to wąskie kładki i korytarze. Niejednokrotnie znajdziemy też miejsca, które pozwolą nam przedwcześnie skończyć walkę poprzez np. zepchnięcie wroga z klifu. Mapa też może być bronią, a na pewno wymaga od nas stosowania zróżnicowanych taktyk. W tej kwestii widać wielki potencjał, nawet na próbą budowania z "For Honor" tytułu e-sportowego.

Patrząc z tej perspektywy, dziwi trochę brak klasycznego trybu rankingowego. Zamiast niego mamy wojny frakcji, które są podzielone na rundy. Członkowie frakcji ścierają się w kolejnych walkach, a wyniki tych potyczek przekładane są na to, ile obszaru kontroluje dana frakcja. Sam system na "papierze" wygląda ciekawie, ale w praktyce nie wnosi niczego wartościowego do zabawy.



"For Honor" cierpi też na spore problemy z działaniem sieci. Niestety na tę chwilę przykrym standardem jest wyrzucanie graczy z meczu w trakcie jego trwania, ogólne kłopoty z podłączeniem się do rozgrywki. Matchmaking także niedomaga i potrafi nasłać na drużynę świeżaków weteranów z dziesiątkami przegranych godzin na koncie. Z przykrością stwierdzam, że są to problemy podobne do tych, które trawiły (i dalej to robią) w "Rainbow Six: Siege", a twórcy nadal wielu z nich nie wyeliminowali.

Czy warto decydować się na zakup "For Honor"? Jeśli nastawiacie się na zmagania sieciowe, emocjonujące i wymagające pojedynki, a także jesteście gotowi uczyć się tej gry, to jak najbardziej! W zamian za wydane pieniądze dostaniecie jeden z najlepszych systemów walki bronią białą w historii gier. Co niemniej ważne, wszystko opakowane w bardzo ładnie przygotowaną oprawę graficzną i całkiem niezłą optymalizację.



A co z toczącymi grę problemami? Patrząc chociażby na "The Division" czy "R6: Siege", widać, że twórcy ciągle i usilnie pracują nad poprawą wadliwych elementów. Jestem gotów podejrzewać, że z czasem podkręcą też masowe bitwy, aby sprawiały więcej frajdy. "For Honor" to tytuł specyficzny i raczej nienastawiony do bardzo masowego odbiorcy. Tym bardziej podziwiam odwagę decydentów, którzy zapalili dla tej produkcji zielone światło. Teraz tylko czekać na wyeliminowanie najbardziej palących problemów.
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones