Recenzja filmu

Git (2015)
Kamil Szymański

Katorga

"Git" ucieleśnia wszystkie grzechy rodzimej kinematografii, z naczelnym założeniem, że kino to gorszy brat teatru. Widać to chociażby w prowadzeniu aktorów. Mimo że większość bohaterów
"Z kina można wyjść, stamtąd nie" – takie oto hasło promuje "Git" na plakatach. Czy jest to zamierzona autoironia? Wątpię. Niemniej, doskonale oddaje rzeczywistość. Wytrwanie 70 minut seansu może być dla niektórych ponad siły. I oni rzeczywiście mogą wyjść z kina. Tymczasem więźniowie z pragnieniem  odzyskania wolności zmagają się nie przez ileś tam minut, lecz miesiącami, latami, a czasem dekadami. Widz więc otrzymuje łatwo kontrolowaną i relatywnie krótkotrwałą lekcję poglądową katorgi więziennego żywota. Jednak efekt ten został osiągnięty przez twórców filmu zupełnie przypadkiem.


"Git" miał przybliżyć dramat jednostki, która staje wobec absurdalnego z wolnościowego punktu widzenia wyzwania wpasowania się w przedziwne, wynaturzone definicje "człowieka". To dlatego reżyser sięgnął po gwarę więzienną. Ludzie są tu jednostkami przestrzegającymi bardzo specyficznego kodu zachowania. Utrata statusu człowieka to jedna z najgorszych rzeczy, jaka może się wydarzyć za kratkami, a jej konsekwencje są bolesne, brutalne, a czasem śmiertelne. Co to dokładnie oznacza, dowiadujemy się, obserwując trzech bohaterów: Kubę, Młodego i Ruskiego. A raczej dowiedzielibyśmy się, gdyby "Git" rzeczywiście był filmem wprowadzającym widzów do więziennego świata.

Niestety trudno sobie wyobrazić obraz bardziej nieudolnie próbujący odtworzyć realia za kratkami. Jedyne, co "Git" udowadnia ponad wszelką wątpliwość, to fakt, że język, jakim posługują się bohaterowie, nie wystarcza do budowania odpowiedniego klimatu. Film Kamila Szymańskiego nie sprawdza się ani jako dramat psychologiczny o konkretnej jednostce, ani jako uniwersalny obraz życia więziennego.

Jednak "Git" może mimo wszystko pełnić ważną funkcję edukacyjną. Mam nadzieję, że będzie pokazywany młodym polskim twórcom jako przykład na to, jak nie należy kręcić filmów. Jest szansa, że dzięki tej lekcji przełamane zostałoby błędne myślenie o X muzie, jakie dominuje w naszym kraju. "Git" bowiem ucieleśnia wszystkie grzechy rodzimej kinematografii, z naczelnym założeniem, że kino to gorszy brat teatru. Widać to chociażby w prowadzeniu aktorów. Mimo że większość bohaterów grypsuje, w ich mowie nie ma nic typowego dla więziennej codzienności. Od pierwszej do ostatniej minuty na ekranie króluje sceniczna deklamacja i afektacja. Gdyby reżyser nie starał się tak bardzo iść w naturalizm, to ten sposób prowadzenia aktorów mógłby zaowocować interesującym eksperymentem. W końcu i Włodzimierz Matuszak, i Arkadiusz Detmer z wielkim zaangażowaniem wypowiadają swoje kwestie i w innych okolicznościach biłbym im brawo. Ale tutaj chodziło o to, by przekonać widzów, że patrzą na więźniów. Z taką grą było to niemożliwe.


Problematyczne jest również silenie się na artystyczną estetykę, jakby reżyser bał się surowości fabularnej bazy swojego filmu. Powtórki ujęć, od których rozpoczyna się film, w nowym kontekście oraz sceny mające dodać historii psychologicznej głębi wypadają groteskowo. Jest to pomysł równie nietrafiony, co próba zmuszenia recydywy do założenia do więziennego stroju atłasowych rękawiczek do łokci i białych kozaczków z futerkiem. Reżyser powinien był lepiej ocenić, co będzie najwłaściwszym nośnikiem jego wizji, i powstrzymać szkodliwą potrzebę nadmiernego zdobnictwa. W obecnej formie film jest po prostu nie do przyjęcia.
1 10
Moja ocena:
2
Rocznik '76. Absolwent Uniwersytetu Warszawskiego na wydziale psychologii, gdzie ukończył specjalizację z zakresu psychoterapii. Z Filmweb.pl związany niemalże od narodzin portalu, początkowo jako... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones