Recenzja filmu

Lament (2016)
Hong-jin Na
Do-won Kwak
Jung-min Hwang

Kiedy patrzysz w otchłań

Aura niepokoju przenika nas do szpiku kości, a reżyser nieustannie żongluje naszymi uczuciami i domniemaniami z jednej strony kierując nas na właściwy wydawałoby się trop, z drugiej zaś spychając
Oglądając przed laty "Noroi" w reżyserii Koji Shiraishiego, zacząłem się zastanawiać, jak bardzo politeistyczne wierzenia japońskiego shintoizmu muszą być zintegrowane z życiem przeciętnego obywatela Kraju Kwitnącej Wiśni. Bo przecież żyjąc na co dzień w mocno ateistycznej dziś, hedonistycznej  Europie nie sposób zrozumieć istotnych powiązań na linii sacrum-profanum, traktując a priori Azjatów i mając ich za dziwolągów utwierdzonych w przekonaniu, że jednorazowe faux pas spowoduje lawinę kłopotów i żółtą kartkę od duchów swoich przodków. Mając do czynienia z kinem azjatyckim, należy przestawić się na zupełnie inny poziom filmu. By zrozumieć, co tak naprawdę mają na myśli spadkobiercy Konfucjusza czy Buddy, należy wtopić się w tło, ale ująć też przedmiot, dotknąć właśnie tego, co kieruje ich życiem - metafizyki w korelacji z życiem doczesnym. "Lament" młodego koreańskiego reżysera Hong-jin Na przenosi nas w miejsce, gdzie ludzkie sprawy i postępki zazębiają się z czymś, czego człowiek nie jest w stanie pojąć. 


Film zaczyna się jak typowy kryminał. Pucołowaty i dość niezdarny funkcjonariusz koreańskiej policji Jong-goo (Do-Won Kwak) zostaje wezwany przez przełożonych do miejsca, gdzie najprawdopodobniej popełniono morderstwo. Aspirujący do awansu sierżant niespiesznie udaje się jednak na miejsce zbrodni wykonując przy tym szereg prozaicznych, jak co dzień, czynności: zjada śniadanie z rodziną, ucina sobie pogawędkę z żoną. Kiedy jednak wsiada na swój policyjny skuter nie jest świadom tego, że to co chwilę później ujrzy przejdzie jego najśmielsze oczekiwania. Krwawa łaźnia zgotowana przez nieznanego sprawcę jest jednak dopiero wierzchołkiem góry lodowej. W wiosce bowiem dochodzi do kolejnej fali przemocy, a na domiar złego ludzie zaczynają zapadać na nieznaną chorobę, która wywołuje w nich nieokiełznane szaleństwo. Okoliczni mieszkańcy winą za dantejskie sceny obarczają przybysza, który jakiś czas temu pojawił się w osadzie. Jest nim podstarzały Japończyk, który niczym eremita zamieszkał w lokalnych lasach i zawsze pojawia się na miejscu zbrodni fotografując miejsca kaźni oraz ofiary morderstw. Jong-goo całkowicie pogrąża się w śledztwie, które z czasem przerodzi się w walkę o przetrwanie, a każda kolejna poszlaka doprowadzi go do odkrycia przerażającej tajemnicy.

Fabuła filmu rozkręca się niezwykle długo, by punkt kulminacyjny osiągnąć dopiero pod koniec seansu. Nie jest to jednak zabieg przypadkowy. Kontemplując kino azjatyckie widz musi być świadomy, że każdy detal, każdy gest czy słowo, odgrywają kluczową rolę w zrozumieniu intrygi. Śledząc "Lament" minuta po minucie, można zaobserwować, iż nie jest to typowy kryminał. Znajdziemy tam całą paletę gatunków, miszmasz, który notabene sprawdził się w tym przypadku idealnie. Mamy elementy grozy, dobrze napędzanej zresztą przez wyważoną ścieżkę dźwiękową. Są sceny, przy których nie sposób się nie uśmiechnąć, a całość jest okraszona elementami niepewności i horroru, choć typowych jump scare'ów tutaj nie uświadczymy. Znaleźć tutaj można za to kilka typowo pastiszowych scen. Film zachowuje jednak pewną nutę powagi i tajemniczości wplatając w to niezwykle istotne, wspomniane już zresztą, motywy z mitologii azjatyckich (i nie tylko) kultur. 

   

Klimat "Lamentu" powala na każdym kroku. Można doszukiwać się w nim analogii do gier komputerowych spod szyldu Capcomu i Tango Gameworks - "Resident Evil 4" i "The Evil Within". I choć koreańscy policjanci grają w filmie pierwsze skrzypce, to jednak nie ma co liczyć na gliniarzy pokroju Leona S. Kennedy'ego czy Sebastiana Castellanosa. Śledztwo prowadzone jest w strugach niemalże tropikalnego deszczu, a góry i lasy potęgują uczucie alienacji osady zamkniętej pośród potęgi przyrody i zdanej tylko i wyłącznie na siebie. Aura niepokoju przenika nas do szpiku kości, a reżyser nieustannie żongluje naszymi uczuciami i domniemaniami z jednej strony kierując nas na właściwy wydawałoby się trop, z drugiej zaś spychając przy mecie w ślepy zaułek. Główny bohater lawiruje bowiem pomiędzy dobrem i złem, dokonując z czasem wyborów, które będą miały kluczowy wpływ na finał historii. Tutaj nie można bowiem nikomu zaufać. Każdy może okazać się przyjacielem a zarazem śmiertelnym wrogiem. Wioska staje się piekielną szachownicą, a stawka rozgrywa się tutaj o coś znacznie większego niż schwytanie sprawcy.

"Lament" w reżyserii Hong-jin Na to bardzo dobry film ze świetną grą aktorską, ścieżką dźwiękową, zdjęciami i klimatem. Historia jest nieprzypadkowa, jak i nieprzypadkowi są tutaj bohaterowie- każdy z nich przechodzi metamorfozę i w obliczu strachu i niemocy staje przed trudnymi wyborami, niekoniecznie słusznymi i zgodnymi z własnym sumieniem i wcześniejszymi postępkami. W sieci zła każdy może się pogubić i stracić orientację, co świetnie tutaj zostało pokazane. Morał jest dość jasny, chociaż interpretacja filmu może przybrać formę szerokiego wachlarza możliwości. Każdy bowiem będzie miał własną i choć nie każdemu film może przypaść do gustu, to każdy moim zdaniem powinien go obejrzeć. Parafrazując słowa Nietschego - "Kiedy zbyt długo patrzysz w otchłań, otchłań zaczyna patrzeć w ciebie".
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Hong-jin Na po sześcioletniej przerwie zatęsknił za starymi, dobrymi światłami reflektorów, najwyraźniej... czytaj więcej
Treść ta na pierwszy rzut oka nie wydaje się niesamowicie oryginalna. Mimo wszystko najważniejsze są... czytaj więcej
Jong-goo, miejscowy policjant, próbuje rozwiązać mroczną zagadkę, która dotyka mieszkańców małej osady.... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones