Recenzja filmu

Pani szuka pana (2014)
Sigrid Hoerner
Iris Berben
Edgar Selge

Koń by się uśmiał

Przez pierwsze 20 minut możemy sapać, stękać i modlić się, żeby któryś z bohaterów chociaż poślizgnął się na skórce od banana. Potem jednak dopada nas odrętwienie i jest nam doskonale
Zawsze obawiam się filmów, których tytuły brzmią jak nagłówki z rubryki porad domowych  ("Jak się pozbyć cellulitu") nawet jeśli copywriterzy silą się na jakiś absurdalny żart ("Milion sposobów, jak zginąć na Zachodzie"). Nieufność wzbudzają też te kojarzące się z blogami domorosłych ekspertów od relacji interpersonalnych, urodzonych pół wieku przed wynalezieniem internetu ("Jak to się robi z dziewczynami"), chyba że tytuł jest na tyle długi, że sygnalizuje dystans do tematu i samej praktyki tytułowania ("Jak stracić przyjaciół i zrazić do siebie ludzi"), chyba że to akurat polska komedia ("Pokaż kotku, co masz w środku") – wtedy po prostu nie ma wyjątków. Jednak po seansie "Pani szuka pana" czas skorygować własną teorię, bo jest to dzieło, które mogłoby swym niskim lotem zawstydzić większość rodzimych komediowych "hitów".



Luise jest biologiem molekularnym. Do tej pory była tak zajęta karierą, że dopiero przedwczesna emerytura uświadomiła jej, ile właściwie ma lat. Szef podnosi ją na duchu, mówiąc, że w końcu wszyscy współpracownicy odetchną z ulgą i nikt nie będzie tęsknić za jej paskudna osobą. Dla niej samej – jak zapewnia – to wspaniała okazja na zrobienie czegoś tylko dla siebie, na przykład "na wizytę u doktora penisa". Kobieta jednak postanawia udowodnić chamskiemu szefowi i całemu złemu światu swoją wartość... zachodząc w ciążę. Problem w tym, że ma już swoje lata. Nie, właściwie to nie problem, bo tak się składa, że dwadzieścia lat temu oddała w celach badawczych swoje komórki jajowe do służbowego laboratorium. Teraz wystarczy je odebrać, udać się do banku spermy i z pomocą kilku medycznych sztuczek spełnić się jako naukowiec i matka zarazem. W komedii właściwie nie ma złych pomysłów wyjściowych, pod warunkiem, że przyczynkową fabułę prowadzi się z poczuciem humoru albo chociaż z wdziękiem. Pomysłów na przyczynkową fabułę twórcy filmu mają aż nadto, gorzej z tymi warunkami. Wszystko zdaje się zasadzać na myśli, że mężczyźni i kobiety "60 plus" to najzabawniejsi ludzie na Ziemi – są tacy niedołężni, wtórnie infantylni, myślą o tym, jak tu jeszcze pożyć, a przecież powinni już tylko przewijać wnuki i układać pasjansa. A jak chcą jeszcze uprawiać seks, to już w ogóle kupa śmiechu.



Trzeba przyznać, że tym razem polski tytuł lepiej pasuje do filmu niż oryginalny "Miss Sixty". Słusznie przywołuje w pamięci gazetowe anonse w rubryce towarzyskiej: "Dojrzała pani z własnym M2 szuka miłego, kulturalnego pana bez nałogów" oraz kawały z brodą: "Przychodzi baba do lekarza, a lekarz też baba". Krótko mówiąc: wszystko to z lat 90., o czym z ulgą udało nam się zapomnieć. Przez pierwsze 20 minut możemy sapać, stękać i modlić się, żeby któryś z bohaterów chociaż poślizgnął się na skórce od banana. Potem jednak dopada nas odrętwienie i jest nam doskonale obojętne, czy film zaraz się skończy czy będzie trwał wieczność. "Pani szuka pana" to celuloidowy Pavulon, coś, co nigdy nie powinno zostać dopuszczone do publicznego obiegu, a przynajmniej nie bez wyraźnego ostrzeżenia.
1 10
Moja ocena:
1
Absolwentka filozofii i polonistyki na Uniwersytecie Warszawskim. Laureatka III miejsca w konkursie im. Krzysztofa Mętraka dla młodych krytyków filmowych (2011). Pisze o filmach do portali... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones