Kocham kino

Film zmontowany jest w chronologicznym porządku; twórca przeplata sceny i całe sekwencje z wypowiedziami autorów, pochyla się nad konkretnymi punktami węzłowymi i trendami w bogatej historii
Irlandzki krytyk filmowy i reżyser Mark Cousins nie jest pierwszym biografem X muzy, ale wśród filmowców, którzy dotąd stawiali jej pomniki, wydaje się mieć najczystsze intencje. Jego obraz, choć artystycznie podrzędny wobec słynnych "Historie(s) du cinema" i dość konserwatywny w zestawieniu ze "Z-Boczoną historią kina", to wyraz nie tylko szczerej miłości do medium, ale i bezpretensjonalności, o którą trudno podejrzewać zarówno Žižka, jak i Godarda. Filmu Cousinsa nie przenika żadna ideologia, nie ma w nim gotowych intelektualnych matryc, nie jest również manifestacją rozdętego ego. To wzniesiona na solidnych fundamentach skarbnica wiedzy o kinie i "odyseja", która w pełni zasługuje na swoje miano: trwa aż 900 minut i jest rozpisanym na piętnaście odcinków, napakowanym treścią historycznym esejem. 

Historia kina wg Cousinsa to przede wszystkim katalog powtarzających się wątków, wizualnych leitmotivów, estetycznych i stylistycznych kluczy, narracyjnych i fabularnych evergreenów. Twórca nie jest zbyt oryginalny w zderzaniu najróżniejszych rozwiązań formalnych, twórców i nurtów, nie wychodzi też poza dość oczywiste relacje mistrzów oraz ich uczniów. Znać w tym strategię nudnego akademickiego wykładowcy, który marnuje za dużo czasu na wolnych słuchaczy: mimo generalnego szacunku dla Cousinsa, trudno brać go na serio, gdy z namaszczeniem zdradza, że oprócz Hollywood i Europy na świecie istnieją też kinematografie azjatyckie, afrykańskie i południowoamerykańskie. Film zmontowany jest w chronologicznym porządku; twórca przeplata sceny i całe sekwencje z wypowiedziami autorów, pochyla się nad konkretnymi punktami węzłowymi i trendami w bogatej historii kina i zostawia przestrzeń na gadające głowy. Nudno? Tylko na początku.

Ta perfekcyjnie czysta konwencja, która przez chwilę może wydawać się dość zachowawcza, bardzo szybko okazuje się największą zaletą "Odysei". Cousins jest spokojny i wyważony, nie stoi z bacikiem nad Hollywoodem, nie pokazuje też, że miłość do kina jest domeną outsiderów, a prawdziwi artyści siedzą w bambusowej chatce na Filipinach. Stara się roztrzaskać kanon, ale nie za wszelką cenę. Poświęca czas ekranowy Christopherowi Nolanowi i Samirze Makhmalbaf, kultowemu brazylijskiemu "Limite" i "Avatarowi", niezależnym twórcom z Egiptu, Senegalu i Chin oraz szacownym klasykom. Unaocznia rozwój i zmiany w obrębie definicji filmu autorskiego, stara się ją rozszerzyć i zestawić z rytualnym wymiarem kina gatunków.

Cousins jeździ po całym świecie i godzinami siedzi w kinie. Jest uduchowiony, ale nigdy nie zamyka się w swoim świecie. Ze swoim filmem i z prywatną historią kina wychodzi do ludzi. To, co od niego dostajemy, jest unikatowe, uczy on bowiem patrzenia na kino w sposób świeży, uważny. Z dziecięcą prostotą i wnikliwością mędrca zarazem opisuje to, czego doświadcza się w sali kinowej, patrząc na ekran. Dzięki niemu nie tylko możemy nadrobić braki w filmowej edukacji, ale i całkiem na nowo zobaczyć te filmy, które widzieliśmy już wielokrotnie. Kto kocha kino, po spędzeniu tych 900 minut z Cousinsem może tylko pokochać je jeszcze bardziej.
1 10
Moja ocena serialu:
7
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Podróż po annałach filmowej historii zwykle sprawia duże trudności wszystkim, którzy nie tylko zaczynają... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones